Let It Go On


Puk-puk pukpuk-puk.
Elza podniosła głowę znad dokumentów.
— Anno?
Drzwi do gabinetu otworzyły się na oścież i ukazały uradowaną, rozpłomienioną królewnę. W dwóch susach, nie kłopocząc się zamknięciem drzwi za sobą, znalazła się przy biurku, naprzeciw siostry.
— Mam rewelacyjną wiadomość. Nie uwierzysz! Ja wciąż nie mogę uwierzyć. A jednak, w końcu, stało się! — Wołając, gestykulowała z ożywieniem zupełnie nieprzystojącym ludziom Północy.
Elza pochwyciła spojrzeniem błysk, którego przedtem nie było. Królewna wzięła głębszy wdech, żeby zabrzmieć bardziej uroczyście.
— Kris...



[pssst... to dobra pora na powiększenie widoku strony, tak by ekran wypełniał sam tekst – i na klawisz F11; a jeśli jeszcze jest tu ktoś niepełnoletni, to ma natychmiast zmykać!]

Puk-puk pukpuk-puk.
Elza podniosła głowę znad dokumentów.
— Anno?
Drzwi do gabinetu otworzyły się na oścież i ukazały uradowaną, rozpłomienioną królewnę. W dwóch susach, nie kłopocząc się zamknięciem drzwi za sobą, znalazła się przy biurku, naprzeciw siostry.
— Mam rewelacyjną wiadomość. Nie uwierzysz! Ja wciąż nie mogę uwierzyć. A jednak, w końcu, stało się! — Wołając, gestykulowała z ożywieniem zupełnie nieprzystojącym ludziom Północy.
Elza pochwyciła spojrzeniem błysk, którego przedtem nie było. Królewna wzięła głębszy wdech, żeby zabrzmieć bardziej uroczyście.
— Kris...
— ...ci się oświadczył.
— ...mi się... Czekaj, co??? Skąd wiedziałaś?
— Zgadnij. — Na twarzy królowej zmęczonej pracą pojawił się niewielki, ale wymowny uśmiech.
— Powiedział ci?
— Nie, skąd.
— Widziałaś nas?
— Nieee...
— Wyczytałaś mi ze spojrzenia?
Milczenie i wzrok siostry zdradzały Annie, że znów nie trafiła, a tymczasem kończyły jej się rozsądne pomysły.


1

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Nie wiem, poddaję się. — Oparła się na biurku. — Skąd wiesz?
Elza przybrała szczerze rozczuloną minę „mój ty słodki głuptasku”, ujęła ją za dłoń i ucałowała jej palce.
— Stąd. — Postukała w złoty pierścionek lśniący brylantem. — Śliczny. Pasuje ci.
— Ach, no tak. — Królewna zarumieniła się jeszcze bardziej. — Dziękuję.
— Moje gratulacje! — Elza wstała, obeszła dzielące je biurko i wzięła siostrę w objęcia. Mówiła dalej, nie rozluźniając uścisku, co zupełnie nie przeszkadzało Annie*. Nie mogły się nacieszyć odzyskaną bliskością, choć od pamiętnego dnia koronacji upłynęły już ponad dwa lata. — Na kiedy planujecie oficjalne zaręczyny?
— Olewamy to, bierzemy ślub! Chcielibyśmy, żeby to było dokładnie za miesiąc. To znaczy, głównie ja bym chciała...
Anna zdała sobie sprawę, że ciało Elzy zesztywniało lekko. Odsunęła się trochę, by zobaczyć jej twarz. Malował się na niej wyraz czystego osłupienia.
— Możesz powtórzyć?
— Ślub. Za... miesiąc. Ale nie martw się, ze wszystkim zdążymy. Jedzenie, dekoracje, to praktycznie żaden problem. Stroje też na pewno będą na czas, obrączki można zrobić od ręki... hihi, to znaczy, od razu.
Elza nie wyglądała na przekonaną. Anna zmieniła ton.
— Błagam, zgódź się. Tyle się już naczekałam...
To było trafienie w czuły punkt. Królowa poprowadziła siostrę na sofę i gdy usiadły, odpowiedziała łagodnie:
— Wiesz, że cię kocham. To nie zależy ode mnie. Chciałabym, żebyś mogła jak najprędzej zacząć nosić obrączkę, skoro tego pragniesz... Lecz przecież rozumiesz, że pewne sprawy wymagają czasu.
Widząc, jak Anna spuszcza wzrok, Elza pogładziła pocieszająco jej policzek.

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯
*Zwłaszcza że jej siostra nie popisywała się na co dzień sukniami z lodu. Tylko na dworze w zimne dni nie musiała zawracać sobie głowy ciągłym powstrzymywaniem ich od topnienia.

2

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Ale, hej, gdzie twoja radość? Obiecuję, będziesz miała wesele, gdy tylko dotrą ostatni z gości.
— Aaaa! — Królewna klasnęła w dłonie, piszcząc z uciechy jak małe dziecko. — Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć! — krzyknęła i rzuciła się na siostrę, przewracając ją na poduszki. Ściskała ją i obcałowywała, powtarzając: — Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Też cię kocham, najbardziej na świecie!
— Ekhem...
To był męski głos.
— ...czy ja o czymś nie wiem?
Anna, z policzkami w kolorze buraczkowym, zeskoczyła ze zmieszanej Elzy i stanęła tak, żeby ją zasłonić. Rudoblond warkocze majtały wokół głowy królewny, gdy, machając rękami, usiłowała się tłumaczyć.
— My tylko sobie... Ja... właśnie opowiadałam... yy...
Elza, doprowadziwszy się do jakiego takiego wyglądu, siedząc w bardzo dostojnej pozycji, przesunęła siostrę na bok ruchem jednej ręki. Przez próg zza otwartych drzwi z pewnym zakłopotaniem wyglądał Kristoff Bjorgman we własnej osobie.
— Wejdź, proszę — powiedziała. — Ona tylko okazywała, jak bardzo cieszy się na wasz wielki dzień. Wejdź, wejdź. Bez obaw. Łączy nas normalna, platoniczna relacja.
Anna ochoczo przytaknęła, kiwając głową.
— No właśnie.
Usłuchał. Narzeczona podbiegła do niego i jego też przytuliła, zanim zdążył zrobić cokolwiek więcej.
— Elza zgodziła się na urządzenie wszystkiego jak najszybciej! Jestem taka szczęśliwa!
Kristoff zamrugał parę razy, widocznie zdziwiony.
— Tak? To... wspaniale!


3

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯





Ściskała ją i obcałowywała...




⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— A, ciebie oczywiście też kocham najbardziej na świecie, nie myśl sobie... — Przyciągnęła go do siebie za kark, pocałowała w usta, raz, drugi...
Królowa kurtuazyjnie wyjrzała na ten moment przez okno, za którym jesienne czerwienie falowały na wietrze. Anna była nieokiełznanym gejzerem uczuć i emocji, co nieraz wprawiało otoczenie w konsternację. Nie wyłączając Elzy, ale jakżeby mogła ganić jedyną siostrę, tę słodką urwiskę, za przyrodzony temperament? Kątem oka zauważyła, że już może się odwrócić.
— O, miło wiedzieć, że przestałaś mnie traktować jak numer dwa. Ciekawy jestem, czy jako twój książę będę miał jakieś szanse zostać wyłącznym numerem jeden...
Anna zacisnęła usta, a w oczach królowej idącej w ich kierunku pojawiło się coś dziwnego. Uśmiech Kristoffa stał się niepewny, zwłaszcza, że z miejsca, gdzie przed chwilą spoczywała monarsza dłoń właśnie znikał jasny ślad szronu.
— Oj.
Elza nachyliła się do przyszłego zięcia i odparła mu niby konspiracyjnie, teatralnym szeptem:
— Raczej... nieprędko. — Po czym roześmiała się serdecznie, a para narzeczonych zawtórowała jej w tym, choć górołaz minę miał nietęgą. Nie dała mu jednak wytchnienia. — Naprawdę zaaprobowałeś pomysł wzięcia ślubu miesiąc po zaręczynach?
Podrapał się w głowę.
— Właściwie, tak. Nie chciałem sprawić mojej Aneczce zawodu.
Tu Elza uniosła brew.
— Już całkiem długo jesteśmy ze sobą...
— Mhmmm — wtrąciła królewna, przyciskając do siebie ramię wybranka.
— ...I zostawiłeś mi tłumaczenie jej, że to niewykonalne?
Kristoff wzniósł ręce w obronnym geście.
— Uciekła mi przed „ale”, gdy mówiłem: „Oczywiście, skarbie, ale musisz wziąć pod uwagę, że w takim razie twoja kuzynka z małżonkiem dowiedzą się po fakcie.” I znalazłem ją dopiero teraz.


4

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Rozumiem.
— Przepraszam was... Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie przybiec natychmiast... Och! — Coś ją dotknęło w tył. Obejrzała się i uśmiechnęła. — To ty. Cześć.
— Cześć! Oooo, więc tutaj się schowałaś. Szukałem cię razem z Kristoffem, tylko osobno, żeby było szybciej. Hm, chyba spędziłaś z nim naprawdę dużo czasu, bo pachniesz zupełnie jak on. Oooo, Kristoff, też tu jesteś!
— Zgadza się, znalazłem ją pierwszy.
— Ja w końcu się poddałem, ale udało mi się wywąchać renifera i odszukałem ciebie — wyjaśnił niewinnie. — O, dzień dobry, mamo!
— Witaj, Olafie... Nauczyłeś się nowego słowa. — Elza nie wiedziała, co o tym sądzić. Jej pozostałe ożywione kreacje, jeśli mówiły, zwracały się do niej „wasza królewska mość”. Wkładała w nie za mało serca?
Kristoff przerwał niezręczną ciszę.
— Przynajmniej próbowałeś, dzięki za pomoc. Cóż, to chyba znak, że zapomniałem zmienić koszulę. Skoro nawet przez marchew czuć... — Ukłonił się, kryjąc zażenowanie. — Do zobaczenia przy kolacji. — Dał Annie całusa w policzek i wyszedł.
— Zaczekaj! — Olaf pomachał na pożegnanie i podreptał za nim. — Właściwie chodziło mi o ślady...
Elza trzasnęła drzwiami, zamykając je nieco zbyt gwałtownie. Uśmiechnęła się przepraszająco.
— Nie chcę wiedzieć, co to za ślady. — Niestety w tym momencie też je poczuła - i zauważyła ich kilka w swoim gabinecie. — Ojej.
Machnęła na nie dłonią, by pokryła je ochronna skorupka lodu. Anna już uchyliła okno.
— Zobowiązał się do dnia ślubu poprawić swoje nawyki związane z porządkiem. I higieną — oznajmiła, rozcierając ramiona, bo dostała gęsiej skórki.
— Czyżby? Do jakiego stopnia?
— Hmm. Powiedział, że jako mój mąż nie będzie mógł mi przynosić wstydu... - wystarczająco dużo sama sobie przynoszę — wtrąciła prędko i niewyraźnie, co Elza skwitowała pobłażliwym spojrzeniem — ...więc myślę, że zamierza sporo nad tym popracować.


5

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Powinien. — Królowa niechętnie oceniła stan parkietu, lecz wtem podmuch późnowrześniowego wiatru pogładził jej twarz i włosy, i nagle oczy jej pojaśniały. — Och, niech lepiej zacznie od zaraz, bo może nie zdążyć. Chyba mam pomysł, jak rozesłać wasze zaproszenia nadzwyczaj szybko. — Z nowym uśmiechem przebierała palcami w powietrzu, dając do zrozumienia, co ma na myśli.
— Jesteś cudowna! — Anna zamknęła okno i popędziła znowu objąć siostrę. — Uuu, lecę mu powiedzieć.
 Już rwała się do drzwi, ale Elza chwyciła ją za rękę. („Jaka chłodniutka!” – mignęło jej w myślach.)
— Nie, nie idź. Kolacja już niedługo. A żeby jutro wysłać zaproszenia... — Zawiesiła głos.
— ...Trzeba je wypisać! Tak, tak. Musimy zrobić listę gości, wybrać rodzaj papieru i kolor atramentu...
Gdy Anna krążyła po gabinecie zbierając potrzebne przedmioty, Elza uprzątała biurko.
— Jeśli zdążymy przed ósmą ustalić, jak zaproszenia mają wyglądać — mówiła, wyrównując pliki dokumentów państwowych gotowych do przekazania urzędnikom — tuż po jedzeniu możemy zapytać Kristoffa, co sądzi o naszym wyborze.
Ni stąd, ni zowąd na blat zwaliła się góra kartek, kopert, piór, kałamarzy, kolorowych wstęg... Królowa ledwo zdążyła zgarnąć ramieniem stosy swoich posortowanych pism. Zachwiała się, lecz zdołała utrzymać równowagę. Anna zaraz podskoczyła ku siostrze, widząc, że część papierów, które ta przycisnęła sobie do piersi obiema rękami, już jej się wyślizguje.
— Przepraszam, daj, pomogę ci z tym.
— Mogłaś nieco uważać — odpowiedziała Elza z nutką przygany w głosie, kierując się ku półkom — ale dziękuję, poradzę so... Aaaach! — Poślizgnęła się na zamrożonym „śladzie” po wizycie Kristoffa. Chcąc nie chcąc, musiała wyciągnąć ramiona przed siebie, żeby złagodzić upadek. Wylądowała twardo, wśród szeleszczącej chmury dokumentów. — Au...
— Elza! — Królewna w mgnieniu oka znowu znalazła się przy siostrze. — Mocno się uderzyłaś? Wybacz, to przeze mnie. — Jedną ręką odgarnęła jej włosy z twarzy, by sprawdzić, czy nabiła sobie guza, drugą już zbierała rozsypane papiery.


6

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Wcale nie, daj spokój, zostaw to... — Elza próbowała ją powstrzymać, jednocześnie masując sobie czoło i powoli podnosząc się.
Syknęła - kolano też bolało, podobnie jak nadgarstek.
— Powinnam była pamiętać, że oblodziłam podłogę. Pozwól, resztę pozbieram sama.
— Nie, nie. Co ty, już prawie skończyłam. Zobacz, jeszcze tylko te, te... i ten. Spadł aż tam, pod szafkę... — Anna uwinęła się ze sprzątaniem, odłożyła na stolik trzy pokaźne sterty pism, po czym na klęczkach wyciągnęła spod szafki po drugiej stronie gabinetu list w otwartej kopercie. Zdjęła z niego nitkę pajęczyny, otrzepała. — Nic mu nie jest.
Chciała pójść dodać go do pozostałych dokumentów, lecz nim się odwróciła, Elza zjawiła się za nią, sięgnęła ręką między jej talią a łokciem i wyjęła go z jej dłoni.
— Dziękuję. — Powachlowała sobie nim twarz. — Już mi lepiej. — Sama przeszła do stolika, po czym zręcznie włożyła go pod jedną ze stert kartek.
— Nie musisz się starać... I tak wiem, że to od niego.
Elza westchnęła.
— Owszem, przyznaję. Ale nie ma o czym rozmawiać. Jego na pewno nie zaprosimy na twój ślub.
— Wróćmy na sofę.
— Nie, mamy sporo do zrobienia. A przynajmniej ja — obrzuciła nieprzychylnym wzrokiem koślawe stosy dokumentów, których rzetelnie utrzymany porządek był w tej chwili wspomnieniem.
Anna wyjęła zza dekoltu chusteczkę, poskładała ją i troskliwie przyłożyła siostrze do czoła.
— To na okład, robi ci się siniec.
— Dzięki. — Królowa przytrzymała chustkę, jednocześnie zamrażając materiał. —Aj... — Skrzywiła się. — Dobrze, prowadź, chyba powinnam chwilę z tym posiedzieć.
Pozwoliła się usadzić. Anna zajęła miejsce tuż obok.


7

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Więc... — podjęła, mimo ostrzegawczego spojrzenia Elzy — ...ciągle go zbywasz, chociaż on ciągle się stara?
— Prosiłam, żebyś mnie o niego więcej nie pytała.
— A ja prosiłam, żebyś nie miała przede mną sekretów — przypomniała miękko królewna. — Nie mogę patrzeć, jak się tym gryziesz. Dotąd nie pytałam, od ostatniego razu, gdy o tym mówiłyśmy, ale zawsze, kiedy przychodzi list z tą pieczęcią, widać to po tobie, w niezbyt dobry sposób.
— Aniu... Ujmuje mnie twoja opiekuńczość, jednak akurat ta sprawa jest bardzo osobista. Chcę zająć się nią sama. Zresztą, mylisz się, tu nie chodzi tylko o niego. — Oparła się ciężko i przymknęła powieki. — Chodzi o wszystkich tych „amantów”, którzy dręczą mnie propozycjami matrymonialnymi, mimo, że właściwie o żadnym z nich nic nie wiem.
— Za to oni wiedzą, że masz tę moc*. Nikt na świecie nie zapomni, jak załatwiłaś Weselton i Nasturię, kiedy wysłali na nas wojska! Jesteś żywą legendą i panną na tronie. — Anna machnęła ręką w stronę stert pism. — Nie przestaną cię nagabywać... póki któregoś nie wybierzesz.
Elza jęknęła.
— Nikt na świecie... O, jak niewiele się pomyliłaś. Dziś dotarły do nas skrzynie z prezentami od jakiegoś Xiao szesnastego, wyobrażasz sobie? Będziesz szła do ołtarza w sukni z najcieńszego jedwabiu.
— Wspaniale — powiedziała królewna, ale z mieszanymi uczuciami.
— Arendelle bogaci się dzięki sławie, ja tymczasem opadam z sił. Od samego odpisywania na listy zalotników mam ich serdecznie dość. Do tego stale przybywa nowych nadawców, a nie mogę tego nikomu zlecić. To by źle wpłynęło na nasze stosunki międzypaństwowe. Niedługo uschnie mi ręka.

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯
*Niezwykły przypadek, że właśnie tak powiedziała, prawda?

8

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Ty nawet bez obu rąk nie miałabyś od nich spokoju. — Anna parsknęła krótkim śmiechem. — Ale wróćmy do rzeczy! Tylko po granatowej pieczęci jesteś dziwna i zajadasz zły humor czekoladkami tak, że potem nie możesz tknąć obiadu.
Elza zmarszczyła brwi.
— Wygląda na to, że za słabo maskowałam rozdrażnienie.       
— Spędzamy dużo czasu razem, poza tym naprawdę trudno przeoczyć coś takiego, jak statek z Flandii. — Anna podwinęła jedną nogę pod siebie, żeby obrócić się przodem do siostry. — Nie zamierzasz nic z tym zrobić? Jak długo chcesz się zadręczać?
— Znowu będziesz mnie namawiała, żebym pozwoliła mu się zaprezentować? Dyskutowałyśmy o tym godzinami. Nie zmieniłam zdania i nie zmienię. Nie będę go oglądać. Reszty tych podlizywaczy też nie mam zamiaru.
— Teraz to co innego. Oni... powinni przyjechać.
— Nie mamy obowiązku ich gościć.
— Powiedziałaś, że źle by wpłynęło na nasze kontakty z innymi krajami, gdybyś nie odpisywała im własnoręcznie. Myślisz, że nikt się nie obrazi?
Cisza. Anna położyła dłoń nad kolanem siostry i przygryzła wargę. Po dłuższej chwili usłyszała:
— Masz rację. — Elza spojrzała na nią zrezygnowana. Jej głos stał się matowy. — Zaprosimy co ważniejszych. Wybacz, jeśli nie będę w stanie dobrze się bawić na twoim weselu.
— Ale... chyba będziesz tańczyć?
Królowa osunęła się na podołek Anny, która poczuła, jak jej udo moknie od zmrożonej chusteczki.
— Nie... Proszę, tylko nie tańce. — Kręciła głową.
— Elziu. No już, już. — Anna pogładziła jej włosy, przytuliła, jak się dało w ich pozycji i ucałowała tam, gdzie dosięgnęła ustami. — Dasz radę, wierzę w ciebie. — zapewniła ją, co brzmiało nieco zabawnie, bo mówiła z policzkiem przyciśniętym do jej pleców.
Znów chwila ciszy.
— Tylko nie „Elziu”.


9

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Przechodziły to zbyt wiele razy, by nie wiedzieć, jaki będzie finał wymiany zdań. Ilekroć Elza opierała się spełnieniu życzenia Anny, jeśli nie zależało od niego nic prócz rezygnacji z własnej wygody, ulegała wkrótce, nie mogąc bez bólu myśleć o rozczarowaniu dziecięco ufnej, przepełnionej nadzieją siostrzyczki. Za to uwielbiała, gdy jej twarz rozjaśniał uśmiech ozdobiony uroczymi dołeczkami.
Jeden kącik ust królowej powędrował w górę, a jej ramiona ciasno objęły Annę w talii.
— Straszna jesteś. Doskonale wiesz, że nie potrafię ci odmówić.
Widok uszczęśliwionej w najwyższym stopniu siostry wynagradzał Elzie wszelkie niedogodności i trudy związane z organizacją ślubu. Począwszy od wstrząsu doznanego przez nią, gdy królewna podskoczyła z radości, przez spóźnienie na kolację z powodu przeciągniętej dyskusji na temat nie używania brokatu na oficjalnych królewskich zaproszeniach (w efekcie czego jedzenie zdążyło wystygnąć – ale przecież sama mawiała, że chłód nigdy jej nie przeszkadzał), zarwanie nocy swojej i całej służby, aby dopilnować przygotowania przeszło czterystu listów na rano, i to bardzo wczesne rano, bo trzeba było je rozesłać jak najpilniej (z czego wynikło paradowanie nie tylko z fioletowym sińcem na czole, ale i z cieniami pod oczami, widocznymi mimo obfitości użytego pudru), załatwianie setek drobnych i większych spraw oraz pilnowanie, żeby nikt niczego nie zepsuł (a i tak zawsze jakaś rzecz musiała pójść źle), aż po stawienie czoła zgodzie na uczestnictwo po tej całej drodze przez mękę we wszystkich weselnych zabawach, o zgrozo, nie wyłączając tańców.
Ponieważ Elza, dzięki swemu celującemu obeznaniu z bogactwem biblioteki ojca, wpadła na genialny pomysł stworzenia dla swego państwa ekspresowej poczty lotniczej... dość niesfornej swoją drogą... („ŁAŁ!!!” to jedyny komentarz, na jaki w pierwszej chwili zdołali się zdobyć Anna i Kristoff wraz z resztą świadków kreacji skrzących w świetle brzasku lodowych pegazów; za to całkiem zaniemówili na ich pełne szacunku „witaj królowo, mateczko!” zakończone wesołym rżeniem), musiała w miesiąc – a jednak – w nadzwyczaj szczupłym międzyczasie opanować jak najwięcej tanecznych kroków, odbywając błyskawiczny kurs o wzmożonej intensywności. Traciła na nim ostatnie resztki energii, ale czy mogła zrezygnować? Jeśli już miała tańczyć, jej obowiązkiem było dołożyć starań, żeby wypaść co najmniej tak dobrze jak większość gości, a ta większość hulała po balach przy każdej okazji. Co prawda do ślubu pójdzie Anna, ale oczy świata zwrócone będą na Elzę.


10

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Tak więc na zamartwianie się mającą lada dzień nastąpić lawiną kawalerów brakowało królowej sił i czasu. Pierwszego tygodnia po zaręczynach siostry próbowała oddawać się temu zajęciu wieczorami, leżąc już w łożu, lecz nieodmiennie ponosiła porażkę, zasypiała bowiem kamiennym snem ledwie przymknąwszy powieki. Potem, chociaż nerwy miała coraz bardziej napięte, dała sobie z tym spokój. Aż do jednej z ostatnich godzin przeznaczonych na naukę tańca.
Kurs rozpoczęła bezzwłocznie, gdy tylko znalazł się nauczyciel o odpowiednich kwalifikacjach, i ku własnemu zaskoczeniu radziła sobie wcale nieźle. Z wyjątkiem pierwszych dwóch lekcji, podczas których przełamywała swój opór przed kłopotliwą bliskością fizyczną z obcym, szybko opanowywała nową umiejętność. Dość łatwo nabrała na tyle wprawy, by nie musieć poświęcać całej uwagi stawianiu stóp jak trzeba.
— Znakomicie, wasza królewska mość — pochwalił ją Enar po jej zgrabnym podwójnym obrocie. — Raz, dwa-trzy, raz, dwa-trzy, lewo, prawo. Teraz figura.
Elza, zadowolona ze swej techniki, właściwie już od paru lekcji nie potrzebowała takich wskazówek Enara. Tego dnia spróbowała zupełnie je ignorować. Wreszcie mogła zamiast tego po prostu sunąć po parkiecie, czerpiąc zasłużoną przyjemność ze skrzypcowej muzyki i ruchów własnego ciała, teraz wybornie ze sobą zgranych. Z oglądania, jak kameralna salka rozświetlona świecami w kandelabrach wiruje wokół niej i jej partnera. Z powiewu materiału sukni muskającego jej nogi. A nawet z zapachu... zapachu wody kolońskiej instruktora i kwiatu wystającego z jego butonierki. Mimochodem zauważyła, że choć miał za sobą bardzo wiele lat doświadczenia zawodowego, dysponował kondycją, jakiej niejeden mężczyzna mógł mu tylko zazdrościć. Zapewne to dzięki regularnym treningom fizycznym.
— ...Lewo, prawo. I figura. — Jego głos brzmiał przyjemnie.
Zachowując przepisowy dystans, przyciągnął królową lekko do siebie i przechylił ją nieznacznie przez swoje ramię. Tylko na tyle, na ile pozwalała etykieta, ale i tak niespodziewanie zakręciło jej się w głowie. Dziwne doznanie przemknęło przez jej brzuch.
— A! — Enar niemal pozwolił jej upaść. Tylko dzięki jego doskonałemu wyczuciu równowagi nie przewrócili się oboje. — Moja ręka!


11

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Skrzypek przerwał grę. Elza zdezorientowana postąpiła krok w tył, ale jednocześnie pociągnęła nauczyciela za sobą. Dopiero wtedy zrozumiała, że ich dłonie do siebie przymarzły. Skuł je półprzezroczysty, żyłkowany lód. Jego załamująca się w wielu miejscach, połyskliwa powierzchnia wznosiła się falami od połowy długości jej palców po nadgarstek instruktora, formując kształt smukłego lecz masywnego kielicha o nierównych brzegach.
Patrzyła na to oniemiała. Coś podobnego ostatni raz przydarzyło jej się... w dzień koronacji.
— Najmocniej przepraszam — wydusiła w końcu. — Zaraz to naprawię.
Chwila skupienia i było po wszystkim.
— Już dobrze?
— Tak, pani. Nic mi nie jest. — Enar usilnie próbował nie dać po sobie poznać, że się wystraszył. Przetarł chustką zziębniętą, wilgotną dłoń i skinął na skrzypka, by znów zaczął grać. Ukłonił się przed królową. — Możemy kontynuować?
— Naturalnie.
I kontynuowali, udając uśmiechy, i skrzętnie omijając drobną kałużę pozostałą na parkiecie, w której błyskało odbite światło świec.
Ten drobny incydent zwiastował poważny problem, Elza wiedziała o tym.
Zazwyczaj pierwsza opuszczała salkę po lekcji. Tego dnia to nauczyciel, choć z pełną kurtuazją, wyszedł najpospieszniej jak się dało, przy czym wymknęło mu się krótkie spojrzenie z ukosa na królową. Skrzypek dał susa zaraz za nim, skoro tylko umieścił swój instrument w pokrowcu. Zza jego grzecznej miny wyzierało zaniepokojenie, gdy zamykał za sobą drzwi.
Elza przysiadła na parapecie. Postanowiła odwlec zajrzenie do krawców, żeby w ciszy zebrać myśli. „Jak to się mogło stać? Nie wiem. Co oznacza, że stanie się znowu, bo przecież nie mam pojęcia, co zrobiłam źle. Albo czego nie zrobiłam. Niebiosa! Do wesela Ani zostało kilka dni, a tu... powrót do... Jeśli taki wypadek, kto wie czy nie znacznie większy, zdarzy mi się podczas uroczystości, będzie tak jak wtedy. Tylko tłum o wiele gęstszy. Wybuchnie panika i wszystko przepadnie. Ślub odwołany, sojusze zerwane, sława zmieni się w niesławę. Zamiast balu będą zamieszki. Potem Arendelle popadnie w ruinę, a lud mnie potępi. Anna stanie w mojej obronie i co jej z tego przyjdzie? Zlinczowaliby ją, żeby mnie dostać. O nie, nigdy bym na to nie pozwoliła! Prędzej specjalnie pozamrażałabym ich ręce. Niebiosa, co ja plotę... Musiałybyśmy uciekać. A jeśli znowu ją skrzywdzę i nie zdążę jej uratować nim ktoś mnie zabije? Niebiosa...”


12

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Pukpukpukpuk! Szczęknięcie klamki.
— TA DAAA!!!
Do pokoju wpadło roześmiane, białe tornado. Panna młoda kręciła się wokół własnej osi, aż spódnica sukni tak się nadęła, że zajęła bez mała pół pomieszczenia. Dzwoneczki na jej rozłożystej ślubnej koronie podzwaniały dziko, diamenty wyszyte na jedwabiu skrzyły się niczym lodowe kryształy na lśniącym śniegu. Nagle korona nie wytrzymała gorąca rudej głowy i poleciała jak z wyrzutni. Anna musiała użyć całej swej zwinności (przyrodzonej jak też wypracowanej podczas polowań na lisy i zające*), żeby zdołać w ostatniej chwili ją złapać.
— Jest trochę za duża — wysapała po tej akrobacji — ale zdążą to naprawić.
— Może lepiej wpleć dzwonki we włosy? Jeszcze ktoś oberwie — powiedziała Elza półżartem, lecz nie zdołała zamaskować zgryzoty.
Anna podeszła do niej przejęta.
— Co ci jest? Wyglądasz jak nieszczęście.
Królowa przez moment nerwowo błądziła wzrokiem.
— Ja... Jak mam ci to powiedzieć?... Prezentujesz się przepięknie, jesteś taka szczęśliwa. — Odwróciła twarz, zaciskając powieki. — Pierwsi goście wkrótce się zjawią i prawie wszystko już gotowe, ale tej sukni — Elza opuściła głowę — jeszcze nie założysz.
Królewna pobladła gwałtownie.
— Czekaj... CO?!

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯
*Och nie, dlaczego?!” – jeśli zadajecie teraz takie pytania, to może oznaczać, że jesteście za młodzi, żeby tu być. Takie czasy, że się polowało, a raczej nie trzeba wyszczególniać predyspozycji Anny w tym kierunku.

13

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Proszę, posłuchaj — Elza zsunęła się z parapetu, ujęła siostrę za obie dłonie i ścisnęła je mocno — nie będziemy niczego odwoływać, tylko przełożymy. Ale bal będzie, z tym, że zaręczynowy. To prawie jak ślub.
— Nie rozumiem...
— Po prostu — nabrała powietrza — nie mogę teraz poprowadzić twojego wesela. Nie dam rady... Tak bardzo mi przykro, siostrzyczko.
— Ale dlaczego? Co się stało? Powiedz!
Spojrzała na Annę jak zbity pies.
— Zamroziłam Enarowi rękę. Nie wiem kiedy, jak...
Nie musiała więcej mówić. Siostra mocno ją przytuliła, przylgnęła do niej, chcąc przekazać całe swe ciepło. Obie wzdrygnęły się na łoskot ślubnej korony uderzającej o parkiet, lecz nie odsunęły się od siebie ani o włos. Po dłuższej chwili królewna odezwała się:
— Elziuniu, kochanie, wszystko wzięłaś na siebie i wszystko chcesz zrobić idealnie. Jesteś mocno przemęczona. Skąd będziesz miała siłę się bawić?
— Ja? Ależ, ja przecież nigdy nie zdołam ci się wypłacić, wynagrodzić wszystkiego, odwdzięczyć ci się... — Głos jej drżał, podbródek też. — Ty masz być szczęśliwa, zasługujesz na wesele jak z bajki.
— Och, nie pleć. Masz gorączkę?... — Anna zajrzała jej w oczy z przestrachem – wilgotne białka, przymglone spojrzenie, opadające powieki - nie spodobał jej się ich wyraz. — Ładna mi bajka, jeśli się wykończysz! — Zamaszyście podniosła koronę i stanowczym gestem wzięła siostrę pod rękę. — Chodź, idziemy do łóżka. A po drodze opowiesz mi dokładnie, co zaszło.
— To będzie krótkie sprawozdanie...
Przejście kilkoma korytarzami i schodami zajęło więcej czasu niż zwykle – Elza podczas opisywania co jej się przytrafiło szła wolno, a skończywszy mówić nie przyspieszyła kroku. Siostra zaś, bacząc na jej stan, nie ciągnęła jej na siłę. Kiedy siadały na łożu królowej, Anna miała już gotowe wyjaśnienie.


14

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Po prostu zadręczasz się tym, że kazałam ci tańczyć, bo to oznacza tańce z książętami-lizusami. Dlatego, kiedy zaczęło ci naprawdę dobrze wychodzić, sama sobie zrobiłaś przeszkodę, żeby ich uniknąć.
— Zawiodłabym twoje...
— Tak, tak. I dlatego to stało się. „Samo”.
Królowa opadła na poduszki. Trochę pod wpływem znużenia, trochę osłupiona prostotą wywodu siostry. Anna położyła dłoń na jej dłoni.
— Wiesz co? Taniec powinien być przyjemnością, a nie torturą. Nie chcę, żebyś go znienawidziła na moim weselu... — przygryzła wargę — ...a mnie przy okazji... więc odwołuję ten wymóg. Ale ty nie odwołuj swojej obietnicy. — Objęła jej kolana i oparła o nie twarz. — Proszę, nie rób mi tego.
Powieki Elzy stawały się już zbyt ciężkie. Z wysiłkiem pogłaskała rudoblond włosy, spomiędzy których kiedyś wymykało się białe pasmo.
— Nie zrobię. Może masz słuszność. Prześpię się z tym, a jutro pomyślę o tym jeszcze, na trzeźwo. Rzeczywiście jestem bardzo, bardzo zmęczooo... — starała się stłumić ziewnięcie — ...ona. Przepraszam. Nastraszyłam cię, prawie złamałam dane ci słowo. Wybaczysz mi?
— Oczywiście. Kocham cię, siostrzyczko. — Wstała, by pocałować ją w kącik ust. — Biedactwo, ty ledwo żyjesz. Postaraj się odpocząć i pozwól mi z Krisem zająć się kilkoma rzeczami. Urządziłaś nam miesiąc miodowy przed ślubem – stawianie spraw na głowie, trzeba z tym skończyć. — Pogroziła Elzie palcem, czego ta nie była w stanie zobaczyć przez niemal zamknięte oczy.
— Doobrze, pe... — tu ziewnęła rozdzierająco, nie mogąc się już powstrzymać — ...eewnie. Też cię kocham... bardzo, moja Wiewióreczko.
— Powiem służącym, żeby cię jutro nie budzili, i że mają przy twoich drzwiach chodzić na palcach. Zajmę się czym zdołam, a kiedy wstaniesz, opowiem ci, co udało się załatwić.


15

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Mhmmm. Raz, dwa-trzy, figuura... — Elza niemrawo wciągnęła nogi na łoże, obracając się przy tym na bok.
„Zaraz” — pomyślała. — „Ten taniec z Enarem nie był torturą”. Zdecydowała się podjąć dyskusję na ten temat, ale zdołała jeszcze tylko wystękać:
— Nie tortura, Enar nie.
Anna zachichotała z cicha.
— Dobranoc, Śnieżynko. — Cmoknęła siostrę w czoło, zdjęła jej buty i opatuliła ją kołdrą. — Zostawiam cię samą, bo już majaczysz. Do jutra.
Odpowiedzią był tylko dźwięk wyrównanego oddechu. Pogasiła świece i wyszła.
Wróciła po swoją obtłuczoną koronę ślubną i wyszła znowu.
A następnego dnia, pierwszy raz od kilku tygodni, Elza obudziła się rześka jak skowronek. „Pochmurno dziś” – stwierdziła w myślach – „ale to nie szkodzi!” Wyskoczyła z pościeli, obmyła twarz, ubrała się, uczesała i wyjrzała przez okno.
— CO?!
Zaraz sama sobie odpowiedziała w duchu, wypadając z sypialni: „Wczesny jesienny wieczór, królowo. Dzień dobry!”. Spieszyła do sali tronowej. Starała się odtworzyć w pamięci przebieg wczorajszego wieczoru, do momentu, w którym zaczęła błądzić na granicy między jawą a snem. Wpadka... Suknia... Wiewióreczka... Jej oczy rozszerzały się, oddychała płytko, coraz to zwalniając kroku. Między ciężkie myśli figlarnie wkradła się i taka: „Dałam jej wolną rękę. Ciekawe, co już zdążyła spsocić”.
Nagle zatrzymała się. Właśnie miała zejść schodami, ale do jej świadomości dotarło, że mijając okno, kątem oka dostrzegła za nim niezwykły ruch. Zawróciła, by to sprawdzić.
W przystani stał statek z Korony w towarzystwie kilku zaciekawionych pegazów. Rozprawiały ze sobą z ożywieniem, polatując między masztami. Zapewne wymieniały się wrażeniami z ostatnich misji. Zapatrzyła się na nie przez moment, i na ten moment zapomniała o wczorajszych wydarzeniach.


16

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Najmłodsze, a zarazem najpotężniejsze z jej śniegowo-lodowych dzieci zadziwiały ją, ilekroć je widziała, co zdarzyło się ledwie parę razy odkąd wypuściła je na cztery strony świata z zaproszeniami ślubnymi i przyrzeczeniami, że w zamian za dar życia posłużą jej pomocą zawsze, gdy będzie w wielkiej potrzebie. A także, że choć nie wszystkie będą stale w pobliżu, o każdej porze jedno z nich będzie miało bezpieczeństwo rodziny królewskiej na oku... Uroczo przebiegłe bestie. Nie powiedziały: „w jakiejkolwiek potrzebie”. Pozwoliła im mówić i mówiły z nią niemal jak równi z równą.
Gdyby się nad tym zastanowiła, stwierdziłaby, że podoba jej się to. Może zobaczyłaby w ich śmiałości coś z szukającej swojej drogi, dorastającej siebie, jaką mogła być przed laty, gdyby nie wypadek z siostrą. Na to jednak na razie nie miała czasu. Zauważyła natomiast respekt, z jakim się jej kłaniały oraz powagę ich spojrzeń towarzyszącą zapewnieniom o lojalności wobec Arendelle. Te spostrzeżenia przekonały ją, że może liczyć na pegazy, mimo ich niepokornej deklaracji, że czują się obywatelami przestworzy. Puszczała więc mimo uszu, gdy ruszając parami w powietrze, by wypełnić ważkie zadania, dowcipkowały i – w bardzo koński sposób – parskały śmiechem.
Dzielny Birgir, nieugięta Forfridr, co wyprawiła się przez wieczną wichurę na północny wschód i z ochotą zgodziła się eskortować gości przybywających stamtąd, prężnoskrzydły Glimre, Albin o łagodnych oczach, promienna Berglia... żadne z całej dwudziestki nie zawiedzie jej, jeśli przyszłość będzie od tego zależeć. Gdy pegazy krążące przy statku („To Enlil i Alva?”) odlatywały w sobie tylko wiadome miejsce, Elzę na powrót opadły ponure obawy i nie pierwszy raz ukłuło ją przeczucie, że przekona się o tym już wkrótce.
Jej wzrok ześlizgnął się po nagich masztach statku na zwinięte żagle leżące na pokładzie i powędrował do tragarzy przenoszących ostatnie skrzynie z ładowni do zamku. Z dawna niewidziani Roszpunka i Julian przybyli pierwsi, żeby jako drużbowie pomóc w przygotowaniach do ślubu kuzynki. Zaczęło się... Królowa bezwiednie wpiła paznokcie w skórę wnętrz dłoni. „Trzeba ich zapoznać z sytuacją, najlepiej jutro z rana. Chociaż nie, przecież witała ich Ania, a taktu i cierpliwości ma akurat tyle, co kot napłakał, więc coś już zapewne wiedzą”. Westchnęła. Gdzie mogli teraz być? Powinni urządzać się właśnie w sypialni dla specjalnych gości, ale, jak wywnioskowała – „Wiewiórcia nie byłaby sobą, gdyby nie zaciągnęła ich najpierw gdzieś indziej, żeby wymęczyć jeszcze trochę po podróży”.


17

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Stłumiony odgłos prędkich kroków przerwał jej ciągnięcie domysłów. Coś łupnęło głucho, dało się słyszeć stęknięcie i znów kroki, już bliższe. Po chwili zza załomu korytarza wynurzył się zdyszany służący tak obładowany kłębowiskiem wstęg, że zza ich naręcza nic nie widział. Jego głowa praktycznie tonęła w tasiemkach. Mimo to niemal biegł. Staranowałby Elzę, gdyby się nie odezwała.
— Bjarn? Dokąd to niesiesz? Nie powinieneś być w pralni?
Zagadnięty raptownie stanął, przetrawił zaskoczenie, po czym usiłował się skłonić. Nie wypadło to szczególnie zgrabnie.
— Wasza... królewska... mość... — wysapał domniemany Bjarn najgrzeczniej jak umiał — do pokoju... gościnnego... dla...
— Uwaga! — zawołała, słysząc kolejne gorączkowe tupoty na schodach, ale to nie zapobiegło karambolowi.
Na Bjarnie wylądował kuchcik z tacą i wielkim, stożkowatym ciastem, które bezpowrotnie straciło swój tradycyjny kształt na rzecz zespolenia się z masą satynowych wstążek, długimi włosami Bjarna oraz dywanem, z kolei na kuchciku goniec kwiaciarza z gigantycznym bukietem, który spłaszczył się, pogniótł i postradał połowę płatków, zaś na gońcu pokojowy ze stosem różowych poduszek i takąż kołdrą, które pogrzebały pod warstwami ubitego pierza pierwszą trójkę.
Trzeba zaznaczyć, że pokojowy, piętnastoipółletni nieborak, dopiero co zakończył szkolenie i właśnie odbywał swój pierwszy dzień pracy. Stanął bezradnie, rozdarty między natychmiastowym rzuceniem się na ratunek królewskiej pościeli i pozostałym królewskim parobkom, rzuceniem się z płaczem do stóp samej królowej, a rzuceniem się ze schodów.
Elza widząc całe zajście również czuła wewnętrzną walkę – współczucia z zagniewaniem, zaintrygowania z rozbawieniem, zakłopotania ze zdziwieniem... oraz... Niespodziewanie przez zmartwienia o ład i spokój przebłysnęła absurdalna chęć zanurkowania w sam środek plątaniny tasiemek, połamanych badyli, piór, kulek z lukru i pojękujących, zarumienionych sług, niewiele starszych od nieszczęsnego pokojowego. Z ociąganiem, o które nigdy by się nie podejrzewała, królowa odrzuciła dziwaczną wizję zlizania jednym płynnym ruchem kremu z czubka nosa kuchcika.
Odetchnęła, pomasowała sobie czoło i przedarła się ostrożnie do jedynego chłopaka, który jeszcze stał (aczkolwiek trząsł się jak galareta). Postanowiła uśmiechnąć się do niego.


18

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯





Na Bjarnie wylądował kuchcik z tacą i wielkim, stożkowatym ciastem...



⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Jak ci na imię? Zdaje się, że pracujesz od niedawna.
— A-a... Alwar, wasza królewska jasność... wysokość! To znaczy, mość! — Skłonił się aż do podłogi, zakrywając sobie twarz obiema dłońmi. Spomiędzy włosów widać jednak było czerwieniące się uszy.
Tymczasem reszta usiłowała wygramolić się spod pierza, ale widoczne tu i ówdzie długie kończyny plątały się we wstążkach i ślizgały na cieście.
— Spokojnie. Wszyscy spokojnie, dobrze? Nikomu nie potrącę z pensji. Alwarze...
Pokojowy poderwał głowę. Oczy miał wciąż bardzo okrągłe. 
— Alwarze, posłuchaj — zwróciła się do niego stonowanym, ale nakazującym skupienie głosem, co przypomniało mu, że powinien się wyprostować. —  Jako jedyny z obecnych tu moich pomocników utrzymałeś się na nogach, więc to tobie powierzam przyniesienie wody i ścierek. Czekaj, może jeszcze opatrunki... — Popatrzyła na zawstydzonych, rozczochranych młodzieńców, w tej chwili formujących przed nią szereg. Jeden wycierał sobie twarz chusteczką wyszywaną w fiołki. — Nikomu nic się nie stało?
Pokręcili przecząco głowami – nie chcieli wyjść na jeszcze większe ofiary.
— Bjarn, słyszałam, jak upadłeś na schodach. Na pewno jesteś cały?
— Chyba tak, pani — bąknął niezdecydowanie, rumieniąc się.
Gońcowi wyrwał się dźwięk przypominający ledwo opanowane czknięcie.
— No dobrze, wszyscy marsz do brata Rudolfa na oględziny. Potem umyjcie się, włóżcie świeże ubrania i wróćcie do zajęć wyznaczonych wam przez ochmistrzynię. — Bardziej do siebie dodała: — Tutaj przyślę kogoś innego.
Skłonili się.
— Jeszcze jedno. Ktoś z was może mi powiedzieć, gdzie jest królewna Anna?
Większość odpowiedzi wskazywała na wieżę widokową, więc Elza skierowała się doń spiesznie, lecz bez większych nadziei na zastanie tam siostry. Pomyślała także, że sytuacja, która właśnie się rozegrała, to tylko pierwszy objaw chaosu wynikłego z dyspozycji panny młodej, na jaki się natknęła, a przecież dopiero co wyszła z sypialni. Istotnie, za rogiem czekało ich więcej, a i w pierwszym przypuszczeniu się nie pomyliła.


19

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Tymczasem za jej plecami nastąpił jeszcze krótki epilog zajścia.
— Chwilka. Musimy tak umorusani przejść przez zamek... Mogę skoczyć do łazienki? Jest tutaj, a ja na całej głowie mam ciasto.
Goniec machnął na pozostałych ręką i ruszył korytarzem.
— Lepiej nie. Ktoś może przyjść w każdej chwili, a lepiej, żeby nas tu nie zastano — zawyrokował.
Reszta uznała jego słuszność i podążyła za nim. Alwar jako ostatni, nonszalanckim krokiem. Dłonie splótł za głową. Jego zwykła, popisowa pewność siebie magicznie wróciła, odkąd Elza skręciła na schody.
— Właśnie. Dostaliśmy wyraźną instrukcję — rzekł tonem profesora na konferencji naukowej, po czym zaintonował: — Prosto do Rudiego. Niestety, Bjarn.
— Zamknij się!
Pokojowy tylko na to zarechotał. „Bjarn” posłał mu spojrzenie spode łba.
— Nie byłeś takim śmieszkiem, kiedy trząsłeś przed królową portkami.
Między nich wszedł kuchcik.
— Zostaw go, Embla. Mówiłem ci, że jesteś bardzo podobna do brata. A do tego pół twarzy miałaś w torcie...
— Jak dwie krople wody — podchwycił Alwar, przerywając mu. — Ostatnio wyprzystojniałaś.
— Chcesz, żeby brat Rudolf zużył na ciebie więcej bandaża?
— Groźny chłop z ciebie.
Zniknęli za rogiem. Po chwili korytarzem przetoczyło się głośne „auu!”.
Elza w drodze do wieży naprostowała jeszcze kilka kłopotliwych spraw, w biegu zjadła śniadanie – a może to była kolacja – tak też zajrzała do łazienki.
Dotarłszy wreszcie na miejsce zdecydowała, że wespnie się na samą górę, mimo iż niemal na pewno nikogo tam już nie ma. Ona mogłaby spędzać na galerii widokowej godziny, gdyby nie obowiązki, ale goście z Korony przecież zdecydowanie wolą ciepło, nie wspominając o tym, że ich obecna przewodniczka i tak nie ma w zwyczaju zatrzymywać się dłużej nigdzie, z wyjątkiem łóżka.


20

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Więc kiedy królowa weszła na szczyt schodów, przekonała się, że istotnie jest sama i postanowiła zostać nieco, by złapać oddech. Potrzebowała małej przerwy od nieoczekiwanego pokazu, co będzie dziać się na zamku, gdy ona wybierze się w podróż dyplomatyczną. Podskórna obawa, czy aby wszystkie jego skrzydła, łącznie z niedawno dobudowanymi, jeszcze stoją, powiodła ją na zewnętrzny balkon, skąd mogła się lepiej rozejrzeć.
Architektura Arendelle nie ucierpiała w widoczny sposób, choć trudno to było stwierdzić na pewno, gdyż zmrok już zapadł. Przyjemnie zimny wiatr owionął Elzę pieszczotliwie, przenikając przez wszystkie warstwy sukni. Załopotał o wieżę, a ona roześmiała się mu do wtóru i dla zabawy wypuściła w powietrze trochę płatków śniegu. Pofrunęły w górę i w dal, niesione silnym podmuchem. Śmiech zamarł jej na ustach, gdy śledziła je wzrokiem. Natychmiast przypomniały jej o wypadku na lekcji tańca i o wszelkich jego możliwych następstwach.
Opuściła pięść na balustradę. „Koniec przerwy. Trzeba znaleźć Annę i pomówić z nią szerzej”. Obracała się na pięcie, kiedy do jej uszu wdarło się coś głośniejszego niż wiatr:
— Iiiiihaa!
Obejrzała się w stronę głosu. Przed nią unosiła się w powietrzu skrzydlata, srebrzysta klacz. Wiatr targał jej grzywę i ogon. Co gorsza, huśtał nią na boki, więc oparła przednie nogi o balustradę, a tylne o dach okalający wieżę poniżej galerii. Wiekowe drewno zatrzeszczało, lecz nie alarmująco.
Elza spojrzała pegazowi w oczy.
— Monniwa? — zapytała samą siebie pod nosem.
— Ten śnieg był wezwaniem? — Kobyła zarżała niespokojnie.
Kontrast między ludzką a końską mową pegazów wywoływał wrażenie dysonansu, jednak słabnące z każdym spotkaniem.
— Nie, Mono. — Elza zaryzykowała. — Ale cieszy mnie, że się zjawiłaś. — Częściowo była to prawda.
Wielka klacz skłoniła głowę, co mogło oznaczać „do usług”, albo „żaden problem”, po czym zapytała:


21

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Dlaczego więc jesteś smutna, królowo mateczko?
Monarchini wahała się przez chwilę nim odparła:
— Boję się o bezpieczeństwo Arendelle.
— Będziemy nad nim czuwać wraz z tobą, póki uroczystości się nie skończą.
— Nie wątpię, że spiszecie się znakomicie.
— Czyli wątpisz w siebie.
Gdyby nie udzieliła odpowiedzi, i tak byłaby jasna. Gdyby skłamała – efekt byłby taki, jak gdyby próbowała kłamać w tej sprawie sobie samej.
— Tak... — przyznała więc. I, aby oszczędzić czas, który zszedłby na dopytywanie, uzupełniła: — Moja moc może znów wymknąć mi się spod kontroli.
Wiatr zarzucił Monie grzywę na oczy. Uniosła pysk.
— Och, wicher czasami musi poszaleć, nieprawdaż?
Jakby dla potwierdzenia tych słów, wtargnął pod spódnice królowej tak, że wystawił jej bieliznę na widok publiczny. Zarzuciłby je na jej głowę, gdyby ich nie przytrzymała. Na szczęście raczej nikt nie miał sposobności obserwować tej sceny, prócz pegaza, którego nie wprawiła w zakłopotanie.
— Najwyraźniej!... — Elza, czerwona jak alwarowe uszy, przekrzyczała głośny podmuch, a gdy ucichł, dokończyła: — ...Ale to by były bardzo nieodpowiednie okoliczności.
Monniwa chrapnęła i potrząsnęła łbem.
— Twoja magia ściśle wiąże się z emocją i z pasją. Wiem, bo jestem z niej zrodzona, pani mateczko. Tylko na mnie spójrz!
Odbiła się od wieży, zagarnęła wiatr pod skrzydła i zarżała dziko, młócąc kopytami powietrze. Wyprężyła całe, ogromne ciało. Jej długie lodowe pióra furkotały, włosy tańczyły z nocą, w oczach odbijały się gwiazdy. Wzrok, choć powinien być zimny, płonął życiem, które rozpaliła Elza. Wzbiła się wyżej, pocwałowała wokoło przez niebo, zamieniła się w srebrną kometę. Wróciła pikując, ale osiadła na poprzednim miejscu z równą delikatnością jak wcześniej. Nie wyglądała na ani trochę zmęczoną. Zbliżyła głowę ku królowej.


22

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Sił, które cię rozpierają, naprawdę nie da się kontrolować. Można jedynie wybrać im ujście. Jeśli długo zwlekasz, w końcu muszą wybuchnąć.
Elza pogładziła pysk klaczy.
— Sądziłam, że tę lekcję mam już za sobą.
— Coś zostało pominięte. Wyczuwam to w tobie, pani mateczko...
Królowa z lękiem cofnęła dłoń.
— Co to takiego?
— Nie wiem — odpowiedziała Monniwa stropiona. — ...Ale na pewno wkrótce się okaże. — Machnęła ogonem. — Jest ogromne.
Na te słowa Elza straciła władzę w nogach. Osunęła się po barierce niemal jak bez czucia, skuliła się i zaczęła targać swe włosy.
— Nie! Proszę, nie...
Rżenie pegaza i trącanie pyska o jej ramię otrzeźwiło ją. Podniosła głowę.
— Chcesz mi powiedzieć coś jeszcze? — jęknęła zbolałym głosem.
— Mogę pomóc szukać.
Królowa wstała powoli, patrząc jak kobyła manewruje, by podstawić jej grzbiet. Kręciła się na pół w powietrzu, na pół po wieży, szukając oparcia i strzepując skrzydłami. W końcu usadowiła się w cudacznej pozycji – obie lewe nogi wyprostowała i zapierała się nimi, żeby nie zjechać po spadzistym dachu, obie prawe zgięła, by jak najbardziej docisnąć się bokiem do balustrady. Skrzydła wyciągnęła do tyłu.
— Zapraszam na przejażdżkę, pani mateczko!
— Anna uważa, że to przez tańce...
— Wsiadaj prędko, długo tak nie wytrzymam.


23

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Jesteś pewna?
Lodowe kopyta zsunęły się odrobinę.
— Tak!
Królowa głęboko zaczerpnęła powietrza, pomyślała: „Na Niebiosa, muszę się dowiedzieć, muszę!”, usiadła na balustradzie, przerzuciła nogi na drugą stronę, wiatr targnął jej suknią, zachwiała się, krzyknęła i spadła prosto na grzbiet Mony. Ta od razu stanęła prostując jednocześnie skrzydła. Elza przylgnęła do niej, z całych sił wczepiona w grzywę. „Tylko mnie nie zrzuć” – chciała powiedzieć, ale zaparło jej dech, bo wystartowały.
Przemknęły nad dziedzińcem, nim zdążyła mrugnąć. Tuż potem zdyszana Anna stanęła w miejscu, gdzie przed chwilą była jej siostra. Elza, ostrożnie obejrzawszy się przez ramię na malejącą szybko wieżę widokową, rozpoznała sylwetkę królewny na tle witrażowych okien najwyższej kondygnacji. Machała do niej.
Królowej ścisnęło się serce. Wicher dął i świstał, zarzucając jej warkocz na twarz i smagając lodową grzywą, a także często zmuszając jej wierzchowca do nagłych skrętów w poszukiwaniu dogodnych prądów powietrza, lecz silnie się trzymała i patrzyła za siebie wytrwale, aż tylko garść świateł wskazywała położenie Arendelle. Migały zza skrzydeł Monniwy coraz odleglejsze, bledsze, by w końcu zniknąć zupełnie.
Grzbiet pegaza był rozłożysty, szerszy i o innej krzywiźnie niż koński. Nogi Elzy nie zwisały z boku prosto w dół – jeśli można tak to określić w warunkach, w których niezbyt dobrze widoczny „dół” nie przestaje się kołysać – raczej na nim leżały. Nie mogłaby usiąść okrakiem, nawet z podwiniętymi spódnicami. Przy tym zad rytmicznie wznosił się i opadał, tak że nie mając oparcia dla stóp, jeźdźczyni przy każdym takim ruchu nabijała sobie kolejne siniaki. Mona, skupiwszy się na locie, nie zdawała sobie z tego sprawy, tak niewielki był dla niej ciężar drobnego człowieka. Ciągnięcie za grzywę upewniało kobyłę, że jej droga mateczka bezpiecznie się trzyma. Zapragnęła pokazać jej jak największą frajdę, więc wzlatując łukiem nad wysokie góry, pofolgowała sobie i tak przyspieszyła, że prawie prześcigała wiatr.
Elzie tymczasem zatykało uszy, zawracało się w głowie i w żołądku, a oczy łzawiły jak fontanny. Pęd powietrza zagłuszyłby jednak jej skargi, więc tylko marzyła w duchu o kresie tej szalonej wycieczki. I aby była owocna.


24

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Wtem klacz obniżyła lot. Królowa zamrugała mocno parę razy, niezbyt skutecznie próbując pozbyć się nadmiaru wilgoci. Mimo tej porażki wyjrzała jednym okiem zza szyi wierzchowca przed siebie. Zdołała zaobserwować, jak z ciemności wyłania się łagodny stok osłonięty od wiatru skałami. Pokrywał go śnieg, który tu i ówdzie... poruszał się?
W pewnym sensie. Mona kołowała nad stadem swych braci i sióstr. Większość spała, ale znalazło się kilkoro dyskutujących o czymś w przejęciu. Przywitała ich cichym rżeniem i przystanęła tuż obok. Grupka odpowiedziała na powitanie, a gdy Elza – dochodząca powoli do siebie, położywszy się w końcu wygodnie – została zauważona, zdumione jej obecnością pegazy zaczęły skłaniać przed nią łby. Jeden podskakiwał wokoło z ekscytacji.
— Królowa mate...!! — wydarł się, ale w pół słowa dostał czyimś ogonem po pysku.
— Cicho, nie budź wszystkich.
— Au, w porządku... Jeju. — Obruszył się, a potem zaraz przecisnął jak najbliżej nowoprzybyłych.
Elza pomachała grupce ociężale i nieco paralitycznie, bo krążenie w jej rękach jeszcze nie całkiem wróciło do normy. Ktoś zapytał:
— Coś ty zrobiła pani mamie, Mona?
— I dlaczego? — dodał ktoś inny.
— Co? Tylko ją podwożę...
Monniwa wykręciła łeb, żeby obejrzeć swoją pasażerkę. Ta, milcząc, posłała jej spojrzenie spod półprzymkniętych powiek. Chciała jeszcze przez chwilę trzymać usta zamknięte, na wszelki wypadek. Jedną dłonią rozcierała sobie brzuch.
— Och, chyba przesadziłam. Jak się czujesz, pani mateczko? Czy lot był zupełnie zły?
— Uhmm, to było... mocne przeżycie. Ale już dobrze, jesteśmy na miejscu, prawda? — Uniosła się trochę na łokciach i rozejrzała. — Gdzie właściwie?...
Mona zbierała się, żeby coś mówić, lecz jej wyrywny brat był szybszy:
— W Pegazowej Siedzibie! — zakrzyknął tylko o tyle ciszej, by znów nie oberwać. —Najle...
— Aksel! — fuknęła na niego, a gdy zwiesił głowę, zwróciła się do Elzy: — Przykro mi, to tylko przystanek.


25

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Bez żartów.
— Lecimy na lodowe pola, tam będzie najlepiej.
Wokoło wyczekiwano z pytającymi minami. Grzebnęła niecierpliwie kopytem.
— Niech ktoś śmignie na zamek przekazać, że królowa zajmuje się sprawami bezpieczeństwa, ma obstawę i powinna wrócić za parę godzin.
Rzuciła okiem na Elzę szukając aprobaty, a gdy ta skinęła jej krótko głową, ugodowo trąciła Aksela skrzydłem.
— Pofatygowałbyś się?
Od razu się ożywił.
— Pewnie! Czego się nie zrobi dla pani mateczki? — Ledwo to powiedział, skłonił się zamaszyście, pobiegł, wzbił się w powietrze i tyle go było widać.
— Sprawy bezpieczeństwa? Mamy do was dołączyć?
— Nie, musimy być same — odrzekła Monniwa rodzeństwu.
Coś w wyrazie jej oczu powiedziało im, że nie powinni już drążyć tematu. Patrzyli po sobie, z niepokojem machając ogonami.
— Dobrze więc, to twoja warta — powiedziała któraś z klaczy. — Będziemy wyczekiwać waszego powrotu.
Mona poprawiła ją:
— Mojego. — I wyjaśniła: — Czas nagli, dlatego po wszystkim zabiorę królową mateczkę prosto na zamek. A teraz – lećmy już...
— Ale jednak nieco zwolnij, inaczej mogę nie dotrwać — ostrzegła Elza, szykując się ciałem i duchem.
Miała nadzieję, że została usłyszana.
Monniwa wystartowała bez rozbiegu. Prosto w chmury i ponad nie. Wicher zawył, wściekle nacierając z przeciwka. Kobyła zgrabnie wyślizgnęła się ponad powietrzny prąd, by schwytawszy go w skrzydła sunąć na nim jak statek po fali, szybować.


26

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Elza, ułożona tym razem na drugim, jeszcze nie posiniaczonym boku, lepiej znosiła tę część podróży. Zawczasu owinęła sobie wokół garści pasma pegaziej grzywy, tak że nie biły teraz jej twarzy. Co prawda, zemdliło ją nieco i niełatwo było złapać dech, ale za to mniej łzawiła. A kiedy udało jej się otrzeć oczy o rękaw na ramieniu, ukazał im się widok puszystych, podniebnych wysp o fantastycznych kształtach, przetykanych najwynioślejszymi spośród białych szczytów pasm górskich, a wszystko to zanurzone w łagodnym świetle miriadów gwiazd.
Mona musiała choć z rzadka uderzać skrzydłami, co odrywało Elzę od podziwiania owej bajecznej krainy w dość bolesny sposób, jednak to rozkosznie przeszywające zimno... Tak przywykła do ciągłej pracy, odmawiania sobie całymi miesiącami choćby orzeźwiających spacerów, bo zbyt zawracały jej w głowie, a teraz to znów obejmowało ją, jak... jak... Och, nic nie dało się porównać z tym kojącym, a jednocześnie ożywczym doznaniem. Cudowny mróz przenikał przez skórę aż do dna trzewi, na wskroś, tak głęboko, że zdawał się łaskotać jej duszę.
„Żadnych szaleństw” – upomniała się w duchu, ale na próżno. Już nie mogła się powstrzymać od głośnego śmiechu i połykania kolejnych haustów powietrza o smaku arktycznej zimy. Odurzyło ją poczucie jedności ze światem, otwarcia własnego ciała na otaczającą je Naturę. Ba, Kosmos cały. Ogarnęła spojrzeniem olśniewający firmament. Rozmył się za nową zasłoną łez wyciśniętych przez niestrudzony wiatr.
Odruchowo zacisnęła powieki nim zdała sobie sprawę, że na jej rzęsach osiadł szron. Nie powinna była tego robić! Przymarzły do siebie i nie mogła otworzyć oczu. Kara za brak powściągliwości! Wierzgnęła w panice, zapomniawszy, że przecież potrafi roztapiać lód. Tak straciła na zawsze jeden ze swych pantofli.
Skoncentrowała się, by naprawić swój błąd...
Monniwa machnęła skrzydłami, Elzę uniosło i uderzyła twardo o jej grzbiet. Spróbowała znowu...
Zaczęły szybko opadać.
Zatonęły w wilgoci chmur, lecz po chwili mokre wrażenie znikło.


27

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Nie widząc nic, słysząc zaś jedynie świsty i zawodzenie wichru, Elza miała już tylko dotyk potężnego, twardego i zimnego ciała swej czworonożnej śniegowo-lodowej córki. Uspokajał ją. Właśnie teraz z największą jak dotąd siłą poczuła tę więź, która łączy ją ze wszystkimi jej stworzeniami. Na myśl o nich duma rozparła jej serce. Nawet z Puszka, chociaż jeszcze ani jej, ani nikomu innemu nie udało się go namówić, by zwrócił królewską koronę.
Przez wiatr przebiły się odgłosy uderzenia lodu o lód i najpierw jej nogi, potem także korpus, zjechały w bok po gładkim grzbiecie pegaza. Wicher porwał jej krzyk. Uczepiona grzywy, próbowała podciągnąć się na rękach, lecz bez skutku. Zmartwiała ze strachu zawisła nad pustką.
Znienacka jej stopy natrafiły na oparcie. Zdała też sobie sprawę, że ruch – prócz podmuchów wiatru – ustał. Potrzebowała chwili na przyzwyczajenie się do tych nowości.
— Och, Mono! — Wciąż się trzymając, opuściła głowę na jej bok, roześmiana choć i zawstydzona swym potknięciem. — Zgotowałaś mi jedne z najmocniejszych wrażeń mojego życia.
— Mm. I tak oto jesteśmy.
Ucałowała bok klaczy, odetchnęła, rozpuściła lód sklejający jej rzęsy i rozluźniła nieco garście, by powoli spuścić się po jej grzywie. Ześlizgnęła się na grunt po skrzydle podstawionym przez Monę. Wiedziała, że ma je pod sobą, od kiedy dotknęła lodowych piór palcami bosej stopy. Teraz wyczuwała nią skorupę śniegu zamarzniętego na kamień.
Panna-pegaz w niedługim czasie (jakby w pół godziny, a może w godzinę) przeniosła ją znad gór okalających Arendelle na sam środek bezkresnej arktycznej pustyni, wylęgarni wszystkich wiatrów Północy. Przynajmniej tak się zdawało – może za dnia, lub trochę jaśniejszą nocą, z miejsca gdzie stały widać byłoby na horyzoncie zębate kontury. Tymczasem wokół rozciągała się gładka czerń, spowijając swych nieoczekiwanych gości tak ciasno, że prawie nie było po co rozmrażać powiek. Cóż to za kraj? Nieważne. I tak żadna istota ludzka nie mogłaby zatrzymać się tu na długo. Poza jedną, Elzą, naturalnie. Nie mogła tego wiedzieć, ale w ciągu ostatniego półwiecza, aż dotąd, nie znalazła się w ogóle żadna istota większa od mikroba, która by choć spróbowała dotrzeć w to miejsce – a i w ciągu następnego z całą pewnością nie uświadczy ono niczyich wizyt – i to tę pustkę się czuło. Kobieta i klacz, nie licząc ich wzajemnego towarzyszenia sobie, stały więc pośród niemal całkowitego mroku czując się zupełnie same. W kożuchu chmur nie znalazła się ani szparka na choć jedną nocną gwiazdę. Słońcu też nie spieszyło się tu zaglądać – świtać miało dopiero za wiele godzin.


28

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Królową przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Jeśli ktoś mógłby zamieszkiwać tę mroźną otchłań, to tylko duchy. Niemniej, sytuacja w jakiej się znalazła, fascynowała ją. Przed śmiercią nie da się już być bliżej Zaświatów nie tracąc przytomności.
— Są prawie tacy jak za życia — powiedziała nagle Anna, siedząc pewnego razu przy kominku, wpatrzona w płomienie.
Wówczas dla Elzy nadszedł od dawna wyczekiwany moment. Wstrzymała oddech. Na razie nic nie odpowiedziała, żeby nie zaburzać siostrze toku zwierzenia. Siedziała w napięciu przy swoim biurku, zawieszając pióro w pół drogi nad papierem.
— Wiesz, dusze umarłych. Spotkałam naszych dziadków, babcie, dziesiątki różnych praciotek, prawujów... Były tam nawet ich koty, konie i psy. Zbiegły się do mnie lisy, wiesz, przeprosiłam je i one zrozumiały. Puściły mnie dalej... I tak było trudno iść, nie uwierzyłabyś, jaki tłok! Ledwo znalazłam tatę i mamę. Przytulili mnie... to było dziwne. — Zacięła się, szukając słów.
Elza wstała i podeszła do niej cicho.
— Dużo pamiętasz — szepnęła, usiadłszy.
Jej siostrzyczka wolno pokręciła głową.
— Właśnie sobie przypominam. Tam niby ma się ciało, ale jest takie... — Przygryzła wargę. — Podobne do mgły... i niczego nie czujesz normalnie. Rodzice są z nas bardzo dumni, Elzo. Opowiedziałam im wszystko i wtedy mama kazała mi natychmiast wracać do ciebie do Arendelle, a tata - przekazać, że wiedział, że sobie poradzisz. Że będziesz wspaniałą królową i świetnie panującą nad krajem, nad swoimi mocami i nad sobą w ogóle...
Gardło ścisnęło jej się na wspomnienie tej relacji. Instynktownie wyciągnęła rękę do swojej przewodniczki.
— Nie znalazłabym lepszego miejsca na zaglądanie w głąb siebie — powiedziała, usiłując skupić wzrok tam, gdzie ciemność nieznacznie gęstniała i zdawała się przybierać kształt głowy Mony.
Ponieważ wiatry świszczały jeden przez drugi i dziwnie było przemawiać do dość odległej plamy czerni na czerni, Elza mówiąc podchodziła wzdłuż skrzydła w kierunku uszu swej rozmówczyni. Drogę wymacywała dłońmi i stopą.


29

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Dziękuję, że mnie tu zabrałaś. Jak myślisz, od czego zacząć? Chyba powinnam...
— Zdjąć drugi but?
— ...Odtworzyć sobie sytuację, kiedy nastąpił wypadek. — Rozpoznała dotykiem koniec grzywy, więc przeszła jeszcze kawałek.
Obuta stopa stykając się z podłożem oczywiście wydawała inny odgłos niż bosa, choć przez zawodzenie wichrów trudno było to wyłowić uchem.
— Masz niezły słuch. Rzeczywiście brak jednego z pantofli okropnie rozprasza. Hm, zrobię sobie zastępczy. — Kucnęła, żeby dokładnie zbadać palcami kształt pozostałego jej buta. — Jeszcze nigdy nie próbowałam w takim mroku, może być trudno.
— Nie szkoda ci na to czasu, pani mateczko?
Poczuła na szyi łaskotanie, kiedy Mona szukała jej pyskiem. Elza pogłaskała ją po policzku.
— Niby to drobiazg, a jednak będę czuła się znacznie pewniej.
— Nie, nie. Chwilkę. Pewniej, i to znacznie? Jak można czuć się pewniej w butach? — Ostatnie słowa wypowiedziała tonem obawy podszytej niesmakiem. — Rozumiem, że ludzie robią różne rzeczy, żeby podobać się sobie i sobie nawzajem, mają specyficzne pojęcie estetyki... ale tu nikogo nie ma. I jest noc. Więc nawet, jeśli uważacie swoje końce nóg za brzydkie...
Królowa zaśmiała się krótko, po czym wykonała pierwszą próbę czarowania po ciemku. Poświata magii ledwie na mgnienie ukazała kontury jej dłoni, kiedy nakazywała lodowi, by się uformował.
— To nie tylko kwestia wyglądu. — Wyprostowała się, żeby w nowym bucie przeprowadzić test balansowania ciałem, opierając się ręką na Monie. Obcas okazał się całkiem do niczego. — Stopy są o wiele wrażliwsze niż kopyta, wiesz?
Pegazia szyja poruszyła się pod ręką Elzy, kiedy klacz potrząsała głową.
— Dlatego się dziwię, że chcesz je mieć w coś wetknięte, pani mateczko. To musi ograniczać poczucie swobody.
— Nonsens. Właśnie boso nie czuję się komfortowo.


30

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


„Aczkolwiek dzisiejsza utrata pantofla oszczędziła mi trochę strachu” – zauważyła w myślach.
— Boso nie potrzebowałabyś mnie jako podpórki.
Chciała coś odpowiedzieć, ale zmieniła zdanie. Skupiła się na przytapianiu obcasa.
— I nie nadepnęłabyś mi na pióra.
— Wybacz... Może dokończymy tę dysputę innym razem?
— Sądzę, że to może być ważniejsze, niż się zdaje. Co konkretnie znaczyło to „komfortowo”?
Elza z westchnieniem rezygnacji roztopiła nieudany pantofel. Wyglądało na to, że troskliwa kobyła zawzięła się na dobre i nie da jej nic zrobić, póki nie znajdą satysfakcjonującej konkluzji. Królowa wyczarowała sobie siedzisko i usiadła zakładając bosą nogę na obutą. Krótkim gestem podwyższyła trochę swą platformę, żeby dopasować ją do wysokości rozmówczyni.
—  Znaczyło „odpowiednio”, „właściwie” albo „stosownie”.
Klacz, zaciekawiona chrzęstem rosnącego lodu, zniżyła łeb ku ziemi.
— Stosownie... do czego? Do czegoś jak „nie wypada tak głośno tupać w pałacu” – mam rację? — W trakcie mówienia badała pyskiem podest Elzy. — Czy to nie dziwne, żeby czuć się „niewłaściwie” porzucając niewygodne wymogi, kiedy nie ma nikogo, komu to mogłoby zepsuć humor?
Uniosła głowę, przypadkiem zawadzając spiczastą końcówką ucha o bosą stopę królowej.
— Au, kłujesz! Mnie brak obuwia psuje humor.
— Nie chciałam. — Musnęła jej nogę podeptanymi piórami. — Przynajmniej jesteśmy kwita. Wypadki się zdarzają, ale czy nie jest przyjemnie nie mieć na sobie nic krępującego ruchy?
— Oooo, jeszcze czego... Nic?! Tak nie można!
— Doprawdy?
— Chyba, że się jest pegazem, oczywiście.


31

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Monniwa zastanowiła się i stwierdziła ostrożnie, acz pewna swej racji:
— Powinnaś przekonać się jak to jest, mateczko.
— Być pegazem, latać? Już mi trochę pokazałaś, dziękuję.
— Nie. Jak to jest bez ubrań.
Królowa, kompletnie osłupiona, milczała przez dłuższą chwilę.
— Wykluczone — odparła, kiedy mowa jej wróciła.
— Nie żeby ktoś miał tędy przechodzić.
— Nie w tym rzecz. To byłoby...
— Nienaturalne, hm?
— Och, skończ z tym sarkazmem! Choćbym nawet bardzo chciała – a nie chcę – po prostu nie wolno mi robić takich rzeczy. W towarzystwie czy nie, jestem głową państwa, rozumiesz? — Elza powoli traciła cierpliwość, ale wciąż miała na uwadze dobre intencje córy.
— Nie rozumiem. Nie chcesz, czy nie wolno?
— Nie chcę i nie wolno.
— Bez związku?
W końcu nie wytrzymała.
— Dobrze, inaczej – nie wolno, więc nie chcę!
— Ach, tak.
— Właśnie tak. — Odetchnęła. — Czy to ci wystarczy?
Wydało się jej, że pegaz całym ciałem wykonuje gest przeczenia.
— Mateczko, jesteśmy tu żeby wydobyć na jaw to, co ukryte głęboko w tobie.  Tymczasem nawet stopy chcesz zasłaniać... mimo, że nie ma przed kim, a nawet mimo to, że już są zasłonięte! To szaleństwo!


32

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Napięte milczenie trwało chwilę.
— Wybaczę ci — głos królowej trząsł się od wstrzymywanej złości — gdyż nie pojmujesz. Obowiązują mnie pewne normy...
Klacz odsunęła się i zaczęła niespokojnie chodzić w kółko.
— Reguły zachowania. Ludzie muszą stosować się do zasad, dzięki którym...
Elza usłyszała przez wiatr oddalające się dźwięki galopu. Przez moment zamarła. Zostawiła ją samą?!
Zaraz jednak klacz zawróciła, podbiegła i zatrzymała się tuż przed nią.
— Co to miało...?
Pegaz zarzucił głową na boki.
— Wierzgaj na to, odwróć od nich uszy i pokaż im swoją zadnią część!
— Mona! Jesteś obcesowa!
— A ty nieszczera, mateczko. — Zostało to powiedziane łagodnym, zatroskanym, lecz i naglącym tonem. — Och, wiem, że balansuję na krawędzi. Rzecz w tym, że zwracam uwagę na krawędzie z czystej życzliwości. Same w sobie one nic dla ciebie nie znaczą, kiedy możesz ponad nimi latać. Dostrzeż to! Zrobiłaś sobie tron na pustkowiu... a ja cię tu przywiozłam, żebyś zaznała absolutnej pełni swobody! Zdejmij ten głupi but i zejdź na dół.
— On nie jest głupi — prychnęła — ja byłam głupia, kiedy uciekałam z Arendelle parę godzin po koronacji. To dopiero była swoboda! Nowy pałac dla mnie jednej na odludziu, a tymczasem ojczyzna skuta lodem u początku lata. Niebiosa, nawet nie pomyślałam, co ja będę jadła na tej swojej swobodzie. — Zacisnęła pięści. — Wszystkie deklaracje wygłoszone w przypływie euforii musiałam wycofać przed upływem doby. Prawda jest taka... że nie da się odciąć od zasad, od odpowiedzialności, od konsekwencji. I nie można o tym zapominać. — Popatrzyła w ciemność, w kierunku swojej stopy bez pantofla.
— Uważaj, zapędzasz się. W życiu musi być miejsce także dla wolności, inaczej to żadne życie. Słuchaj mnie, bo to, co teraz mówię, pochodzi od ciebie.


33

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Jedna zasadnicza różnica między nami – jesteś pegazem z lodu. Nie musisz pić, jeść, dbać o własną czystość, spać możesz, ale konieczności nie ma; zero przymusów fizjologicznych, za przeproszeniem. Choroby ani starzenie się ciebie nie dotyczą, więc nie czujesz przed sobą granicy śmierci. Możesz sobie latać oglądać gwiazdy kiedy ci się podoba...
— A jednak jestem tu, z tobą. Wiem coś o odpowiedzialności. Chcę, podkreślam: chcę – mieć bliskich, dlatego zgodziłam się ją na siebie przyjąć.
— I dla mnie bliscy to jeden z powodów, dla których robię to, co robię.
— Ale ty przesadziłaś.
— Doprawdy?!
— Byłabyś w stanie chociaż rozpleść warkocz?
— Ja...
Ujęła go w dłoń. Każdego dnia się tak czesała, od dwóch lat z okładem.
— Choć na chwilę?
— To pewien symbol.
— Na chwilę. — Mona zbliżyła się. — Pamiętasz, dlaczego wsiadłaś na mój grzbiet?
— Tak. Ale nie czuję, żeby to co proponujesz mogło mi pomóc.
— Za bardzo się wzbraniasz.
— Musimy już wracać — odparła Elza, w sposób kompletnie wykluczający przedłużanie rozmowy.
Ciemność zdawała się pogłębiać, choć wcześniej to wyglądało na niemożliwe. Monniwa zwlekała z odpowiedzią, by dać mateczce ostatnią szansę zmiany zdania. Elza zniecierpliwiła się.
— Potrzebuję skorzystać z toalety. — Policzki paliły ją, gdy to zdradzała. — Tylko mnie nie przekonuj, że mogę ją sobie urządzić tutaj.
— Jak sobie życzysz, królowo mateczko. — Nie było w tym głosie wyrzutu ani drwiny, tylko żal i ciężkie zmartwienie.


34

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Powolnymi ruchami klacz przystąpiła do szukania odpowiedniej pozycji. Ręka Elzy dosięgnęła jej szyi i przytrzymała ją na chwilę, obejmując czule.
— Dziękuję ci, córko. Może mi nie pomogłaś, ale dałaś do myślenia. I może kiedyś tu wrócimy. Ale teraz lećmy do zamku. Myślę, że mam jeszcze szanse powitać kuzynostwo przed północą.
Rozluźniając uścisk, poczuła, że pegaz kiwa głową. Trochę spokojniejsza, stanęła na swym siedzisku, z zamiarem przejścia z niego na grzbiet Monniwy. Ta postąpiła już dwa kroki do przodu, by go jej podstawić. Nie wiedzieć czym zadowolony wicher przystąpił do zaczepnego tarmoszenia królowej za spódnice.
— ...by tylko nie... ...późno.
— Co powiedziałaś, kochana?! Nic nie słychać przez ten wiatr!
Klacz cofnęła się i obróciła głowę do matki. Elza nachyliła się do niej blisko, by tym razem wszystko zrozumieć. Jednak przez dłuższą chwilę nie doczekała się odpowiedzi, jedynie lodowy oddech wiał jej w ucho.
— Po prostu powtórz...
— Jeśli nie zdążysz wyjść ze swojej ulubionej klatki, nim zmiażdży twe serce, krew, która z niego wytryśnie, będzie czarna. Popłynie rzeką i zaleje twoje królestwo. Nie wystarczy wystawiać rąk przez pręty, na nic ci chluba, że są ze szlachetnego metalu, kiedy ledwie między nimi oddychasz. Skoro zamiast stać, wisisz ściśnięta między nimi, to nie jest prawdziwe dostojeństwo. Do podpory powinien wystarczać ci własny kręgosłup. Innego spadku po przodkach nie potrzebujesz tak bardzo, na pewno nie na tyle, by wśród niego ginąć.
Dlaczego każde z tych słów godziło jak sztylet? Nie w nią, lecz wokół niej, wywołując dreszcz za dreszczem. Odcięły ją od rzeczywistości tak, że Elza ledwo czuła jak w jej dłoń wsuwają się gładkie zimne pióra i prowadzą jej ciało, by w końcu ułożyło się na lodowo-śniegowym grzbiecie. Palce mechanicznie zacisnęły się na grzywie, a łokcie na szyi Monniwy.


35

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Gdy uderzenia grzbietu pegaza przywróciły ją chwili obecnej, zorientowała się, że Mona zdążyła odlecieć z nią znad Lodowych Pól. Łup – kolejny siniak. Co ona powiedziała?
Pod spojrzeniem Elzy między pegazimi włosami przesuwały się blade chmury, tu i tam poprzebijane kolcami oblodzonych kamiennych szczytów. Świstał wiatr, gwiazdy gęstniały. Mmm, mróz.
Łup.
Co ona wtedy powiedziała?
Zauważyła, że niebo pojaśniało i różowieje od zorzy, ale łzy przesłoniły jej widok. Przeklęty wiatr! Wtuliła twarz w zgięcie łokcia.
Wietrzysko połaskotało jej nagą stopę.
Zacisnęła zęby.
Łup.
Dość tego! Co zrobić z brakiem buta? Zaraz, wystarczy przecież tylko... Ale czy ona nie będzie miała nic przeciwko? Czy tego nie poczuje? Czy tak można?
Łup – i protesty żołądka królowej stały się dla niej już prawie zbyt dotkliwe.
Z całą pewnością Mona poczułaby oblewające ją znienacka soki trawienne. Co za straszna myśl, to niedopuszczalne!
Tak Elza zdecydowała, że mimo poważnych wątpliwości etycznych należy ściślej przymocować się, i, w odpowiednim momencie, powoli, z uwagą, pozwoliła magii płynąć przez nogi do stóp i na zewnątrz, by skupić wokół nich podłużny śniegowo-lodowy garb. Zaczęła od wału ograniczającego stopy po bokach. Łup. Który rozszerzyła dla stabilności, kawałek dalej... jeszcze kawałek... Mona zdawała się nie zauważać niczego... Łup. I który rozciągnęła na siebie tak, że gruba, sztywna pokrywa ciasno przytwierdziła ją po kolana, razem z suknią, do grzbietu córy.


36

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Przy kolejnym uderzeniu potężnych skrzydeł nie nastąpiło kolejne łupnięcie. Wreszcie koniec strachu przed upadkiem z tysiąca metrów! Żadnych nowych obtłuczeń, ufff. I - ach jak zimno... O wiele zimniej niż od samych lodowatych podmuchów i chłodu bijącego od Mony. Przeszły ją przyjemne ciarki, nie mogła tego powstrzymać, choć rzeczywiście okoliczności zrobiły się dziwne. W pewnym sensie scaliła się z córką. Dosłownie.
Co powie na to Mona?
Co mówiła wtedy?
Jeśli wyjdziesz... jeśli nie wyjdziesz? Coś o klatce. Coś o krwi...
Monniwa zanurkowała pod chmury, nagle zupełnie rzadkie. Zakręciła szerokim łukiem i przed nimi wyłoniło się Arendelle, rozmigotane i rzęsiście opromienione karmazynową poświatą zorzy. Na wodach przystani błyszczały refleksy opasłego Księżyca, leniwie wtaczającego się nad horyzont. Jego światło odbijało się od drobnych fal by pełgać plamkami po kadłubach statków i po kamiennych brzegach, a także po spacerowiczach mimo mrozu wywabionych na zewnątrz przez nieconocny spektakl na niebie. Zaskoczone twarze części z nich obracały się za Moną i Elzą*. Z okien nowej tawerny wylewało się złoto rozpalonych świec, zaś złoto piwa wlewane kuflami do gardeł jej gości dobywało z nich rubaszne marynarskie piosenki, które wiatr podchwytywał z ochotą i, sam najwidoczniej upity, roznosił im dalej zdołał. Miasto nie spało, zapewne pałac także nie.
Widoki śmignęły w pędzie przy trzech szybkich i mocnych uderzeniach skrzydeł Monniwy, tak że nim Elza choćby pomyślała o przygotowaniu się do wysiadki, już były nad zamkowym placem.
Wszystkie pegazy wiedziały, jako strażnicy bezpieczeństwa królowej i jej najbliższych, na którym piętrze którego skrzydła znajdują się ich sypialnie. Toteż na miejsce lądowania klacz wybrała szeroki, otwarty taras znajdujący się najbliżej tych pomieszczeń. Jej kopyta zastukały o drewno. Ustawiając się bokiem do drzwi, strzepnęła skrzydłami i złożyła je, jedno niżej, aby ułatwić mateczce zejście ze swego grzbietu.

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯
*Słuch o cudownych stworzeniach pani Arendelle już dawno rozszedł się szeroko po świecie, niemniej wciąż stosunkowo mało było naocznych świadków ich przelotów. Tym większą sensację budził pegaz dosiadany przez człowieka – i to przez kogo! „Czy to nie sama Lodowłosa Królowa?!” – pytano się wzajem z niedowierzaniem, bo zjawisko ledwie na dech jeden zbliżyło się wystarczająco, by dało się dostrzec wśród nocy jego szczegóły.


37

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Elza roztapiała garb ostrożnie. Starała się zrobić to sprawnie, ale nie chciała się przy tym pomylić. Nie zdążyła skończyć nim Monniwa obejrzała się na nią.
Klacz wzdrygnęła się, Elza poczuła to wzdrygnięcie, dłonie jej zadrżały, przerwała i obróciwszy głowę zobaczyła, jak do oka jej córki wpełza groza. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę, po czym Mona szybkim ruchem odwróciła łeb.
Królowa usiadła, pospiesznie usunęła pozostałości swego zabezpieczenia i wygładziła powstałe bruzdy, by nie pozostał po nich najmniejszy ślad. Zsiadając przyciskała dłonie do miejsca, skąd przed chwilą znikły. Zsunęła się po wciąż podstawionym skrzydle i podeszła prędkim, nierównym krokiem - jedna stopa na obcasie, druga obnażona - przed pysk Monniwy. Stanęła prosto, ręce opuszczone po bokach.
— Byłam już cała poobijana — powiedziała Elza w napięciu.
Klacz patrzyła z ukosa.
— Mogłam spaść.
Mona opuściła oczy, podniosła je z powrotem na mateczkę, wycofała się na w pół bokiem i odleciała. Elza śledziła wzrokiem jej szybko oddalającą się sylwetkę, nim ta zniknęła w chmurach nad fiordem. Obok różowa zorza wiła się po niebie jak dwa splecione węże.
Królowa westchnęła.
Przechodząc do wnętrza pałacu, a potem kierując się przez korytarz oświetlony aurorą i Księżycem do apartamentu gości specjalnych, przekonywała w duchu samą siebie, że mimo urażenia Monniwy powinna była zrobić to co zrobiła. Czuła się z tym jednak nieswojo i martwiła ją jej reakcja. Tak się tym gryzła, że nawet kwestię brakującego buta nieświadomie odsunęła na dalszy plan, gdzie o dziwo pozostał również, gdy w drodze zahaczyła o upragnioną łazienkę. Podbudowało ją dopiero postanowienie, że przeprowadzi rozmowę z Moną przy pierwszej okazji.


38

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Znalazła się już wtedy u drzwi pokoju Roszpunki i Juliana. Poprawiła włosy, suknię, dokładnie przypomniała sobie przygotowaną zawczasu formułkę powitalną, ułożyła w myślach zgrabne przeprosiny za najście tak późną porą i już miała pukać – kiedy uprzytomniła sobie, że nadal jest półbosa.
Ech, ten stracony but, którego zsunięcie się doprowadziło do tylu kłopotów. Jeden but! Miała świętą rację odmawiając zdejmowania czegokolwiek więcej. Co to za obłędny pomysł? Odstępstwa od zwyczajowych zasad postępowania powodują problemy, nie raz nadspodziewanie poważne problemy, jak dziś.
„Źle jest tak sobie popuszczać” – pomyślała wspominając swój nieokiełznany śmiech podczas lotu i poczuła, jak krew nadbiega jej do twarzy. – „No dobrze, co się stało, temu już się nie zaradzi. A teraz?”
Przez moment rozważała, co wedle zwyczajowych norm powinna zrobić w swojej obecnej sytuacji. Priorytet to czas. Zatem nie może iść po kompletną parę zwykłego obuwia, skoro potrafi poratować się magią. A ponieważ wyglądałaby cudacznie w jednym bucie z materiału gdy drugi byłby z lodu, należy zdjąć pantofel, który jej został.
Kiedy schylała się, by to zrobić i już kiedy zdejmowała nadmiarowy but, jej myśli mknęły wokół naglącego pytania, co też ona z nim pocznie. Postawi go gdzieś tutaj? Nie, ktoś mógłby go zobaczyć, a to byłoby, cóż, dziwne. Nie będzie też na pewno rozmawiać z kuzynostwem trzymając go w ręku...
I tak, pochylając się, zastygła w bezruchu, nagle zbita z tropu, bezradna, głodna i zmęczona. Wtedy dotarło do niej także, że coś słyszy.
— Juli, proszę cię... — To zaspany głos Roszpunki dolatywał do niej, lekko stłumiony przez drzwi. — Daj spokój chociaż dzisiaj. Jestem wykończona.
„O nie” – zdążyło przemknąć Elzie przez głowę, nim wcale tego nie chcąc, usłyszała więcej.
— Nie mogę. Wiesz, jak na mnie działasz w tym swoim różowym szlafroczku.
— Już go nie widzisz.
„O-nie-o-nie-o-nie-o-nie! Odejść nie wypada, zostać nie wypada... Radźcie, o Nieba!”


39

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


I próbowała jej coś podpowiedzieć zorza gorejąca karmazynem, falująca serpentynami, i próbował dorodny Księżyc, już tak soczyście dojrzały, że nieledwie spadał z firmamentu – lecz ona nie rozumiała ich języka. Tymczasem Julian przemawiał bezpośrednio, a przy tym całkiem donośnie.
— Ale widziałem! I teraz nie zasnę, póki nie postaramy się o nowe rodzeństwo dla naszej dziedziczki korony Korony!
Kobiece, głośniejsze „och!” wyrwało się zza drzwi, po czym załopotała kołdra. Nastąpiło ledwo słyszalne mlaśnięcie.
— Jeszcze ci się nie znudził ten marny dowcip? Oddawaj, zimno!
Elza wzięła dwa głębsze wdechy, odetchnęła i uśmiechnęła się do siebie. Spokojnie – dokończyła zdejmowanie buta – niepotrzebnie traciła głowę. Wszystko w porządku, przecież wystarczy zaczekać, aż kuzynostwo skończą omawiać płeć i kolor oczu swego kolejnego dziecka.
A więc mimochodem została świadkiem niewinnej, ciepłej i podniosłej rodzinnej chwili. To całkiem urocze, kiedy tak na to spojrzeć. Niech sobie dyskutują, najwyżej im przerwie, jeśli to potrwa zbyt długo. Ona zaś zdąży namyślić się jeszcze nad zbędnym pantoflem i wybrać krój nowych.
Zawiesiła spojrzenie na bucie trzymanym w dłoni.
— Zaraz cię rozgrzeję. Są takie rzeczy, które nigdy się nie nudzą...
Znowu ciche mlask, i jeszcze jedno mlask.
Hm, może jednak go odniesie.
— Na... a... Na przykład?
Przeniosła spojrzenie na drzwi. Dlaczego kuzynka mówi urywanie?
— Odcień twoich oczu, kiedy tak na mnie patrzysz... — Mlask. — Jak ślicznie się rumienisz, kiedy robię o tak... — Mlask.
— Ahaaa... — rozanieliła się Roszpunka.
Ach tak, zbyt się wzruszyła, biedaczka, może na co dzień on nie jest taki wrażliwy.
— Chyba, że faktycznie chcesz, żebym przestał.
— Nie ma mowy! Mmm... Nieee...


40

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Elza już miała pójść do swej garderoby, naprawdę, ale przemożne zaniepokojenie ścisnęło ją w dołku.
— To, jak szybko potrafisz zmienić zdanie... O nie, cofam to, nie bij!
Szloch, śmiech? Z wahaniem zbliżyła ucho do drzwi.
Wyraźne tupanie.
— Co robisz? Wracaj tu. — Roszpunka... dyszy.
Tak, rzeczywiście, na Niebiosa, dlaczego ona dyszy?!
— Ciii, mamy towarzystwo.
Elza odsunęła się w popłochu.
Łup! W apartamencie między łożem a drzwiami coś gruchnęło o parkiet. Rozległo się wariackie „łebłe-łebłe-łe!”, a potem tubalne:
— Ach, hahaha! Drżyj przede mną, Punziu, bo już nie jestem Julian. Znów powrócił słynny Flynn Rajtar i jego miecz nad miecze, Rozpruwacz Pochew...
— Julian! — krzyknęła Roszpunka.
— Już nie jestem Julian! — zadęło, a potem męski głos stał się normalny i przymilny: — Poza tym, tu mają bardzo grube ściany, będziesz mogła piszczeć jak prosiaczek. — Znów zmiana głosu: — I tak nikt cię nie usłyszy! Muahaha!
To, co królowa zobaczyła, przerażona zajrzawszy przez dziurkę od klucza, sprawiło, że jej powieki rozwarły się, jakby zapraszała w rozszerzone źrenice okruch diabelskiego zwierciadła... i w istocie, trafił w jedną z nich.
Elza upadłszy na pośladki potarła oko, czym tylko wbiła go głębiej. Pantofel wysunął się z jej ręki. Gruby szron pokrył wszystko dokoła. Mocno zacisnęła zęby na własnej dłoni*, żeby nie krzyczeć. Poderwała się chwiejnie i, zataczając się, na złamanie nóg pobiegła do swej sypialni. Kiedy ostatni raz tak cierpła jej skóra? Kiedy ostatni raz było jej tak niedobrze?!

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯
*Sztuczka z dawnych lat. Przydawała się jej, by nie być usłyszaną przez nikogo, kiedy siedząc samotnie w swoim pokoju przeżywała atak rozpaczy albo paniki. Ciekawe, co by powiedziała dowiedziawszy się, w jakich okolicznościach najczęściej stosowała podobną metodę Ania...

41

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Wreszcie zatrzasnęła za sobą drzwi i natychmiast znów przeklęła się w duchu za brak opanowania. Nikt nie usłyszał tego łomotu? Szron stopnieje, woda do rana wyschnie, ale hałas – echo niesie się dobrze po korytarzach pałacu. Przekręciła klucz w zamku, zdołała wymacać pobliskie krzesło i osunęła się na nie.
Serce jej waliło, było jej słabo, gorąco, duszno. Pić, pić...
Jedna z najgorszych scen, jakie w życiu widziała – pamiętajmy, mowa o osobie, która patrzyła na śmierć zadaną co prawda nieumyślnie, lecz własnoręcznie, jedynej siostrze – utkwiła pod jej powieką i za nic nie chciała zniknąć, nie ważne jak mocno mrugała czy tarła oczy. Nie czuła się na siłach, by zapalić światło, a półmrok pokoju nie pomagał.
Och, Elzo, gdybyś sięgnęła po wodę, może mogłabyś wypłukać tę drzazgę!
Ale Elza nie wiedziała, co robić. Ilekroć zamykała powieki, odżywał negatyw obrazu, którego szczegóły wżerały się w jej umysł, utrwalane każdym mrugnięciem: zwierzęco owłosiony tors – wargi groteskowo rozciągnięte od ucha do ucha – rozcapierzone palce wczepione w drobną pierś – ośliniony brzuch – zielone oczy nieprzytomne, usta otwarte na pełną szerokość – wszystko nagie – sutki – krople potu na czole – kędziory między pachwinami, jej, jego – dzikie niepohamowanie – i bam! bam! bam! – stopy podrzucane w powietrzu, łydki podskakujące na ramionach...
Długo królowa nie mogła przyjść do siebie. Gryzła swoje palce, jęczała cicho. Dostawała migreny. Co to było, na święte mogiły przodków, na Panteony Bóstw Wszelkich, co?!!!
Nagle przypomniała sobie: „Jestem wykończona...”, „Zaraz cię rozgrzeję...”, „Postaramy się o rodzeństwo dla...”.
Jej intuicja nieomylnie powiązała luźne końce nitek we właściwy wzór. Tak się rozmnażają ludzie. Oto sedno małżeństwa. Jej ojciec i matka... Jej siostra...
Elza utkwiła spojrzenie w nieokreślonym punkcie. Gdyby mogła, przebiłaby sobie paznokciami dłonie na wylot, na szczęście nie miała tyle fizycznej siły, a nie oszalała aż tak, żeby użyć w tym celu sopli lodu.
„Nie ma co wzywać łaski Niebios” – myślała, podnosząc się z trudem. Wysiliła się na uspokojenie oddechu, ale jej nogi i ręce nadal drżały. „Idę do niej, ona nie może...”
Drzwi załomotały tak, że klucz wypadł z nich na podłogę.


42

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Elza? Elza! — Jak na zamówienie – to nieco ściszony, ale natarczywy głos Anny.
Królowa roztrzęsioną dłonią odnalazła klucz i próbowała trafić nim z powrotem w zamek, ale czynność tę utrudniało ciągłe dygotanie całego skrzydła drzwiowego, a wraz z nim także dziurki.
— Wiem, że wróciłaś, widziałam pegaza, wstawaj, otwórz szybko, bo nie wytrzymam! No otwórz!
— Ciszej, uspokój się, próbuję.
W końcu się udało, drzwi stanęły otworem, a w nich rozpalona Anna, w negliżu, cała rozczochrana i z pantoflem w ręku, uniesionym wysoko.
— Muszę ci zaraz opowiedzieć!... — zaczęła, bezceremonialnie pakując się do pokoju.
Elza przerwała jej zaskoczona:
— Masz mój but? Jak dobrze...
Z kolei siostra wpadła jej w słowo, jednocześnie zapalając świecę w lampionie przy łożu.
— Nie, to mój... Czemu...? Zresztą, nieważne, przyniosłam ci pokazać... — Obróciła się do niej z intrygująco speszonym uśmiechem, który szybko zastąpiła zdziwiona mina. — Czekaj, co? Czemu jesteś ubrana, ale bosa? — Zaklęła bezgłośnie*. — Elza, ty krwawisz!
— Co, proszę?
Królewna odłożyła prędko swój pantofel na podłogę przy ścianie – jak na nią, zdumiewająca ostrożność – przy czym Elza dostrzegła ze wstrętem (już i tak zbyt dalece wykraczającym ponad wszelką miarę), że obie mają obnażone stopy. Znów migawka, znów mdłości.
Siostry wybuchły jednocześnie:
— Jak ty w ogóle wyglądasz?!

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯
*Temperament Anny, plus jej częste i bliskie kontakty z pospolitym ludem, równa się... Jednak przy siostrze nigdy by nie potrafiła głośno użyć ordynarnego słowa – nawet tak niewinnego jak „tyłek”, chyba że na torturach.

43

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Trudno by ocenić, która z nich zadała to pytanie bardziej panicznie. Jednak spór o pierwszeństwo uzyskania odpowiedzi znikł nim się zaczął, bo u Anny znienacka odezwały się echa wpajanego jej i pielęgnowanego od dziecka przekonania o niższości wobec Elzy. Nie bez bólu, ustąpiła:
— Mnie nic nie jest, uwierz, proszę; ale twoje ręce!... Chciałam ci opowiedzieć o czymś niesamowitym, fantastycznym, tylko że nie będę mogła, póki nie wyjaśnisz, co się stało tobie — mówiła coraz szybciej i głośniej — ...masz dreszcze, skaleczenia, trzeba cię opatrzyć...!!
— Nanna*, dość.
Dwa krótkie słowa, ale tak wypowiedziane, że zadziałały niczym nagły policzek wymierzony batem.
Annie opadła szczęka, krew odpłynęła z twarzy. „Wciąż ma ten dar zamrażania ludzi nawet bez użycia magii” – przeleciało jej przez myśli. Siostra od lat nie uciszała jej tak zimno, nie odcinała się od niej równie ostro.
Królowa ponownie opadła na krzesło. Na moment zmieszała się – zadanie cierpienia Wiewiórci ugodziło ją samą. Ale zaraz stanowczo zdusiła poczucie winy. Oblicze jej stężało w wyrazie surowości.
Przecież musiała opanować tę rudą histerię, to zaraźliwe. Jeszcze chwila, a sama straciłaby kontrolę nad sobą, wtedy zaś nie byłoby komu ich ratować. Trochę zbyt brutalnie? Trudno, życie jest brutalne. Nic jej nie będzie, najważniejsze to uchronić ją przed plugastwem, na ile tylko się uda...
— Co ci się stało? — zapytała Anna, odzyskawszy mowę.
Siostra odpędziła jej pytanie niecierpliwym ruchem ręki.
— Jeśli coś piłaś, wytrzeźwiej w tej chwili. Posłuchaj. Będzie tak... — Potarła czoło. — Mniejsza z tym, co robiłaś, wrócimy do tego kiedy indziej, jedno co mnie teraz obchodzi, to zarzucenie pomysłu wspólnej sypialni dla ciebie i Bjorgmana. Nie zgadzam się.

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯
*Przydomek Anny od czasu, kiedy zamiast świętować własne urodziny, przymusiła Elzę do leżakowania i obsesyjnie czuwała u jej wezgłowia, gdyż królowej zdarzyło się złapać zapalenie śluzówki nosa o zupełnie przeciętnym natężeniu.

44

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Anna rzeczywiście odrobinę piła tego wieczoru, lecz Elzie znów udało się doskonale osiągnąć oczekiwany efekt – po usłyszeniu jej słów królewna w momencie doszła do siebie. Z tym, że do już dorosłej siebie. Zawahała się tylko przez mgnienie, nim odparła:
— Nic z tego nie będzie.
— O. Cieszę się, że tak szybko się zrozumiałyśmy.
Anna ruszyła do niej odrobinę niepewnym krokiem, jednak każdy kolejny stawiając bardziej zdecydowanie.
— Nie, nie, nie. Z zarzucenia nic nie będzie. Teraz ty posłuchaj. — Odgarnęła za ucho kosmyki włosów, których końcówki właziły jej do ust i wycelowała w siostrę palcem. — Już długo się o ciebie martwię, myślałam, że jesteś po prostu zmęczona, ale to... — Pokazała na jej dłonie z głębokimi śladami po zębach i paznokciach.
Elza odruchowo skuliła je i przycisnęła do piersi. Dała się głupio zaskoczyć, dawniej takie rzeczy skrywały rękawiczki.
— ...Po tym jak zniknęłaś bez słowa nie wiadomo gdzie — kontynuowała Anna — właśnie kiedy przypłynęli nasi drużbowie... i to jak zniknęłaś! Coś nie tak się z tobą dzieje. — Wyprężyła się. — Sprowadzę brata Rudolfa.
— Stój! — Królowa dźwignęła się i sięgnęła ku siostrze.
Gdy Anna poczuła na nadgarstku jej zaciskające się palce, szarpnęła nim. Całkiem pobladła, okręciła się w drzwiach. Elza spiorunowała ją wzrokiem. Siostra odwzajemniła jej się tym samym – hierarchia hierarchią, jest i jednak godność własna.
Zaczęły mówić jedna przez drugą:
— Zabraniam...
— Co to za pomysł, żeby nas rozdzielać?
— Uspokój się natychmiast.
— Sama się uspokój, spadłaś z tego pegaza?! Martwię się o ciebie...
— Zaraz ściągniesz tu pół pałacu!
— My się kochamy, pamiętasz? Organizujesz nam wesele! — Anna wywinęła się w bok, po przyniesiony but. — Udowodnię ci.


45

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Królowa skorzystała ze sposobności, by zagrodzić jej dostęp do drzwi.
— Wiesz, co to jest? — siostra podetknęła jej przed twarz swój pantofel.
Chcąc nie chcąc, Elza popatrzyła na niego. W słabym świetle lampki na czarnej skórze bielała plama ohydnej, cuchnącej mazi.
— Uch... zabierz to... — Skrzywiła się i błysnęła jej myśl, że nie tylko ona straciła dziś but w dziwnych okolicznościach.
Anna zreflektowała się, odsunęła nieco, ale nadal napierała:
— Musisz się przyjrzeć, to bardzo ważne.
— Gdyż?
Nagle królewna znowu płonęła czerwienią. Zaczęła trajkotać, a przy tym twarz jej się mieniła najróżniejszymi grymasami – zawstydzenia, ekscytacji, radości, smutku, rozdrażnienia, obawy, przejęcia; ręce nie umiały wisieć spokojnie ani nogi po prostu stać.
— Więc, jakby to, e... Musisz to poznać, koniecznie, bo, dowiedziałam się, wszyscy to znają, a ty przecież jesteś królową! ­Wychodzi na to, że tylko my dwie... teraz tylko ty – jeszcze tego nie widziałaś, nikt nam nic nie powiedział... Dokładnie to, to tutaj, oznacza, że ja i Kristoff możemy mieć... bo akurat to jest Krisa, oczywiście - pokazywał mi jak to działa i poleciało tak daleko, aż za łóżko! — Coraz bardziej się gubiła, więc pomagała sobie w ekspresji gestami - dywan gdyby mógł, to by uciekł. — E... Ale każdy facet ma takie samo, on tak mówił...
Przerażone oczy Elzy powiększały się coraz bardziej, do chwili, gdy znalazła słowa:
— Wystarczy, przestań!
Tak mocno zacisnęła na oparciach krzesła śliskie od zranień, obolałe dłonie, że jej kostki upodobniły się do wysokich gór.
— Ty... zrobiłaś to z nim...
Anna poczuła chłód. Bezwiednie cofnęła się.


46

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Dziś zorza, pełnia — potrząsnęła głową i ramionami — a ciebie nie było, nudziłam się, poszłam do niego... Hej, więc jednak coś wiesz o... Od kogo?
— Zrobiłaś to?!
Królewna odłożyła pantofel na podłogę.
— Taak... — przyznała prostując się i zmarszczyła brwi. — Od początku o to ci chodziło? Dlatego chcesz nas rozłączyć i jesteś taka...? Jesteśmy po zaręczynach...
Raptem pokój stał się lodowaty. Królowej opadła głowa, do oczu napłynęły łzy, wyrwał jej się żałosny jęk. Zaczęły prószyć gęste płatki śniegu.
— Elza! — krzyknęła Anna z cicha, przy czym uwolniła obłoczek pary z ust.
Cała w gęsiej skórce przypadła do kolan siostry i objęła je. Świeca zgasła, wrócił półmrok.
— Elziu, Elziuniu, jest dobrze, proszę, ja ci wszystko opowiem, to jest dobre... — Uśmiechała się rozpaczliwie.
Królowa cofnęła dłonie zaciśnięte w pięści, żeby przypadkiem nie wystrzelić lodem z palców i w braku innych możliwości ruchu zaczęła tupać nogami, strząsając ręce siostry.
— WYJDŹ!!! — zawyła.
Podłogę pokrył lód, Anna przewróciła się. Spod rąbka jej koszuli wychynęło nagie udo.
— Elza...
— PRECZ!!! I nie dotykaj mnie więcej!
Anna złapała swój but wstając.
— Wrócę z bratem Rudolfem.
Za oknem pojawił się wielki jasny kształt. To pegaz zaczął dobijać się do szyby, królewna obejrzała się szybko przez ramię.
— Nie waż się — warknęła Elza. Dodała głośniej w kierunku okna: — Chcę zostać sama!


47

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Pegaz łypnął białkiem oka, chwilę oceniał sytuację, po czym odleciał, acz niezbyt daleko. Tymczasem z korytarza doszedł tupot pospiesznych kroków, a następnie pukanie do drzwi.
— Wasza królewska mość?! — zawołał sługa.
Elza wsparła twarz dłońmi, ramiona opuściła na podłokietniki.
— Wyjdź i odpraw wszystkich innych. — Teraz jej głos brzmiał znacznie słabiej. — Mam migrenę.
— Wy-wysłuchaj mnie, p-proszę. — Anna dygotała z zimna, stojąc wciąż w tym samym miejscu boso na oblodzonej podłodze, w rozpiętej koszuli nocnej, z ramionami i czupryną pokrywanymi coraz grubszą warstwą śniegu.
— Wasza wysokość!! — Ponowne, silniejsze pukanie. — Wchodzę!
Drzwi otworzyły się z impetem. Elza, nie podnosząc wzroku na nikogo, powiedziała:
— Zabierz ją stąd i odejdź. Nic się nie wydarzyło, zrozumiałeś? Możesz powtórzyć innym, że miałam koszmarny sen.
— Tak jest.
Sądząc po dalszych odgłosach, królewna zdecydowała, że sama wyjdzie. Potem drzwi się zamknęły.
Elza siedziała jeszcze parę chwil nie zmieniając pozycji. Wreszcie wstała, podeszła do okna i otworzyła je. Powinna była rozmrozić sypialnię, ale nie czuła się w odpowiednim nastroju. Chyba i tak trzeba będzie kłaść nowe tapety, może też wymienić parkiet... Zimno przynajmniej odrobinę jej pomagało, a miała jeszcze coś do załatwienia.
— Mono?! — zawołała, pokonując ból głowy i ucisk w gardle.
Pegaz zbliżył się.
— Musimy porozmawiać.
— Jestem Forfridr, Monniwa w tej chwili nie chce widzieć nikogo. Opowiedziała mi co zrobiłaś... Przejęłam na razie jej warty.
Pominięcie pozdrowienia, pominięcie jej tytułu. Królowa załamała ręce. A więc tak mocno uraziła Monę.
— Jestem ci potrzebna? — spytała klacz rzeczowo.


48

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


— Nie — odrzekła Elza cicho i Forfridr wróciła do krążenia wokół pałacu.
Cóż pozostaje? Trzeba położyć się spać, tyle pracy czeka, w końcu za parę dni weselisko. Hurra...
Królowa powlokła się do komody, zrzuciła suknię, włożyła nocną koszulę, wzięła w garść trochę śniegu, przemyła nim twarz, padła na łoże, wyjęła z dna szafki makową nalewkę Oakena „o ulepszonej recepturze!”, z wielkim wysiłkiem zerwała plombę i wypiła potrójną porcję.
Wolałaby wykonać wszelkie czynności jak należy, jasna rzecz. Niestety brakowało jej sił. Chciałaby też uporządkować przed snem rozsadzające ją – przede wszystkim jej czaszkę – kłębowisko myśli i uczuć, wiedziała jednak, że lepiej będzie zabrać się za to po choć paru godzinach odpoczynku.
Wkrótce ból zaczął mijać... mijał... wszystko przeszło, znikło. Zapadła w błogi sen. A płatki wciąż obsypywały wszystko w sypialni.
Obudziła się w sam raz by popatrzeć, jak opadają poranne mgły.
Zdjąwszy koszulę, wyczarowuje sobie czółenka na niskim obcasie, suknię długą do ziemi, bez rozcięć, z rękawami trzy czwarte. Głowę ozdabia upięciem, srebrzy lodowymi kwiatami. Dostojnie idzie do siostry.
Puka, ona otwiera.
— Dziś twój wielki dzień — oznajmia jej pogodnie. — Aneczko... już czas.
Ślub odbywa się spokojnie, w podniosłej, wzruszającej ciszy. Ceremonia pod pełną kontrolą, nie dzieje się absolutnie nic niespodziewanego. Sceneria tonie w bieli, wszystko tak niewinne i czyste jak świeżo spadły śnieg, albo jak dusza noworodka. Goście sypią wonne płatki białych róż, lilii i magnolii. Śpiewają same miłe, śliczne piosenki, czystymi głosami, bez kropli fałszu.
Nikt się nie kłóci ani nie upija. Gwoli tradycji wypijają do toastu po jednym kieliszku wyśmienitej, schłodzonej przez nią okowity. Podziwiają wytworne lodowe wzory wyrysowane przez nią na zastawie.


49

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Odświętne ubrania, pamiątkowe laurki, gustowne bukiety, przejrzyste kryształy, ludzie dystyngowani, uroczyści, co do jednego zapięci na ostatni guzik. Lśnią nieskazitelne uśmiechy, wypastowane na błysk buciki i dokładnie wykrochmalone kołnierze strojów zza granicy.
Prowadzone są błyskotliwe konwersacje, je się eleganckie przystawki, rozmaite wykwintnie przyrządzone dania, wreszcie tort weselny z masą o smaku kokosa i białej czekolady, gładko oblany białym lukrem, zwieńczony subtelną kaligrafią z bitej śmietany.
A potem wszyscy tańczą, z gracją oraz perfekcyjną kulturą osobistą, wszelkie ich myśli i ruchy sama cnota, grzeczność, wyrafinowanie, delikatni niczym muśnięcie łabędzim piórem – a ona kontenta przygląda się im ze swego tronu.
Na koniec państwo młodzi odlatują na skrzydlatej chmurce, trzymając się za ręce, zetknięci czubkami nosów dając sobie lekki całus w usta. Lecą na czubek Lodowego Wierchu, gdzie będą całą noc modlić się pod gwiazdami o spokojne i szczęśliwe życie razem, póki śmierć ich nie zabierze. I żadne z nich nie zdejmie ani spineczki.
O Nieba, jak pięknie i słodko...
Oczy zaczynają powoli się rozklejać. Cudowny sen, mmm... wata w głowie... Zimno...
Elza mruga ospale. Śnieg na kołdrze, ona też na kołdrze. Śnieg grubą warstwą pokrywający parkiet, śnieg zalegający meble i parapety. Zaspy śniegu. Miękkie światło dnia wpada łagodnie przez oszronione, romboidalne szyby. Bajka...
Królowa podnosi się ociężale do pozycji siedzącej, strzepuje płatki z włosów. Ociera policzek ze śliny – trochę przymarzło, na szczęście łatwo temu zaradzić – przy okazji wydobywając z ust końce włosów, które przykleiły się jej do twarzy.
„Ile dziś spałam?” Próbuje się skupić, ale wciąż jest otumaniona od snu. „Hm, jaka by nie była pora, należy się ubrać, to pewne”.
Opuszcza gołe nogi wprost w zimny puch przy łożu.
Jakie to wspaniałe, Boginie i Bogowie!!!
— Aaaach! — wyrwało jej się. — Łooł.


50

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Orzeźwiona, spojrzała na zegar wygrywający przyjemną, cichutką melodię. Chętnie słuchałaby jej do wieczora, ale przemogła się, żeby jednak odczytać godzinę. Jedenasta dwadzieścia trzy. Oj, już dawno po śniadaniu... Nie wspominając, ilu ludzi na nią czeka.
Wzruszyła ramionami i zaczęła nucić pod takt sekundnika. Na stoliku nocnym dostrzegła otwartą nalewkę. „Aha, mak! Nadal mocno trzyma. To wyjaśnia zanik negatywnych uczuć...”
Uśmiechnięta do siebie, cmoknęła butelkę, zatkała – „Jak mogłam w ciebie wątpić, Oakenie?” – otworzyła szafkę robiąc w śniegu dziurę o kształcie wycinka koła i, przetarłszy flaszkę chustką, schowała ją, po czym rozejrzała się po pokoju. Na tamtym krześle siedziała w nocy...
Nie-nie, nie patrzymy tam. Zamykamy oczy i rozmrażamy sypialnię, póki jest nam milutko po makowym śnie i rześko, jakże rześko w nogi... Rozchyliła powieki, pokój cały mokry, ale już nie biały. Och nie, gołe nogi – a, wy niegrzeczne! Pogroziła im palcem wyjątkowo dobrodusznie.
Podfrunęła do komody, wyjęła świeżą bieliznę i, niezbyt przejęta uczuciem deptania po wilgotnym dywanie, przeszła do prywatnej łazienki. Odbywszy poranną toaletę, zrobiła się na bóstwo, a następnie spłynęła na dół...
— Bjarn, chłopcze... O, wybacz – Embla, tak? Wezwij tu konserwatora, niech zajmie się moją sypialnią, prędziutko, dobrze?
...aby nareszcie powitać gości specjalnych w Arendelle. Jakżeż miała ochotę w końcu z nimi porozmawiać! Skóra ją swędziała, cóż, naturalna sprawa po maczku, żaden problem. Podrapała się gdzie było trzeba i rozpromieniona zapukała w drzwi od salonu przeznaczonego na kameralne, acz ważne spotkania.
A co to, muzyka?

Ciąg dalszy nastąpi...


51

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz